Ten zamknięty w sobie kraj warto zacząć poznawać od stolicy. Bądźmy uczciwi, Mińsk nie jest ładnym miastem. Ale to nie znaczy, że nie jest miastem ciekawym. W przyszłości jego architektura i charakter mogą być na wagę złota. W Krakowie zagraniczni turyści płacą krocie za przewiezienie ich Trabantem z centrum do Nowej Huty; chcą liznąć socrealizmu. Więc zanim Brytyjczycy rzucą się na Białoruś, zróbmy to my.
Niektórym Polakom zafascynowanym Mińskiem poruszanie się po nim przywodzi na myśl gry komputerowe. Rzeczywiście, kto lubił grę Tetris albo wygaszacz ekranu – labirynt, poczuje się tu swojsko. Komputerowe skojarzenia wcale nie są bezpodstawne, wszak to w Mińsku powstał pierwszy radziecki komputer.
Wyobraźmy więc sobie grę, niech nazywa się „Mission (niespecjalnie) Impossible”. Cel: sprawdzić, czy Warszawa wyglądałaby jak Mińsk, gdyby na miejscu odbudowanej starówki stały gmachy podobne do tych z Marszałkowskiej? Albo co by było, gdyby ostatnie reformy komunistycznych premierów PRL poprawiły ekonomiczną sytuację kraju i nie doszłoby do przełomu 1989 r.; czy nadal żylibyśmy w jakiejś formie socjalizmu?
Wybieramy opcję średnio zaawansowaną: mamy jedno życie, kilka dni czasu rzeczywistego i jakieś 300 euro. Pierwszą przeszkodą w grze jest nasze członkostwo w Unii Europejskiej. Jego ceną było wprowadzenie wiz między Polską a Białorusią. Gra zaczyna się więc pod bramką ambasady Białorusi przy ul. Wiertniczej w Warszawie. Start! Na wizę się czeka, jest sporo papierkowej roboty, a urzędnicy wiedzą, że to my mamy do nich interes i to wpływa na ich pracę. Z drugiej strony Białoruś, jak każde państwo potrzebujące dewiz, wprowadziła opcję ekspres – za odpowiednią dopłatą (w dolarach, a jakże!) wszystko się przyspiesza. Wizę mamy w paszporcie i zdobywamy dwa punkty.