Archiwum Polityki

Szczerze ucząc

Rozmowa z Jarosławem Klejnockim, polonistą, poetą i prozaikiem, o tym, dlaczego nauczyciele jeszcze się nie zbuntowali

Ewa Winnicka: – Co pan myśli o nowym ministrze i Ministerstwie Edukacji Narodowej?

Jarosław Klejnocki: – Cudownie byłoby nie myśleć o ministrze edukacji jako o postaci politycznej. Teraz za wszelką cenę ministerstwo udowadnia konieczność swego istnienia, więc jest narzędziem gier politycznych. Z mojej perspektywy to jest moloch, który siłą inercji się porusza. Zmusza nauczycieli do produkowania biurokracji, która zabiera czas na uczenie. Chętnie rozwiązałbym tę instytucję. No, ale to utopia.

Czy jako nauczyciel znajduje się pan obecnie w opresji?

A dlaczego pani pyta? Chodzi pani o przedmiotowe traktowanie edukacji przez polityków, taktyczne rozgrywki w sprawie obowiązujących lektur i niemerytoryczne nominacje w resorcie?

Także brak siły sprawczej ministra, ujawniony właśnie przy okazji wliczania ocen z religii do średniej końcowej?

Nie dramatyzowałbym. Jestem na tyle dorosły, że pamiętam okoliczności znacznie mniej korzystne niż obecne. Dziś nie wyobrażam sobie, żeby nauczyciel stracił pracę ze względu na swoje poglądy.

Oczywiście, ja znajduję się w bardziej komfortowej sytuacji: już nie uczę w szkole publicznej, lecz prywatnej. Nie odczuwamy tak mocno zawirowań w rządzie i nastrojach ideologicznych. Mogę sobie wyobrazić sytuację, że nauczyciele w szkołach publicznych częściej muszą mówić to, w co nie do końca wierzą, a to przypomina sytuację z Gombrowicza. Tam nauczyciel opowiada niedorzeczności, a potem tłumaczy się przed uczniami: „Ja mam żonę i dziecko. Niech Gałkiewicz przynajmniej nad dzieckiem się ulituje!”. Prawdziwe zagrożenie tkwi w mentalności nauczyciela, nie w realnych narzędziach, jakimi politycy sprawują władzę w szkole.

Ależ narzędzia mogą być bardzo skuteczne!

Polityka 35.2007 (2618) z dnia 01.09.2007; Ludzie; s. 80
Reklama