Ambulans fundacji Animals jeździ bez przerwy na interwencje. Przy szosie katowickiej znaleziono kilkuletnią suczkę. Wyjeżdżający na wakacje właściciel spakował ją w karton, przewiązał sznurkiem i zostawił przy drodze. Z lasów przy trasie lubelskiej przywieziono bokserkę. Musiała błąkać się bardzo długo, bo został z niej tylko szkielet obciągnięty skórą. Mimo że na Paluchu leczono ją przez 3 tygodnie, nie udało się jej uratować.
– Ona nie chciała żyć, to była śmierć psychiczna. Nie przeżyła porzucenia – mówi prowadząca schronisko Elżbieta Kodym. – Ludzie nie zdają sobie sprawy z własnego okrucieństwa. Zdarza się, że porzucone psy po prostu umierają na serce z tęsknoty.
Ale zostawić psa w schronisku nie jest łatwo. Sytuacja na Paluchu jest dramatyczna. Schronisko jest zadłużone u dostawców karmy, w hurtowniach leków, nie płaci ZUS. Zlikwidowano nocny dyżur weterynarza i przywożone z wypadków zwierzęta muszą czekać na pomoc do rana. W szpitaliku zamiast 80 psów trzyma się 250. To efekt raportu NIK na temat fundacji Animals. Z długiej listy zarzutów niewiele zostało, ale fundacja straciła społeczne zaufanie i wpłaty spadły dramatycznie. Za pieniądze, które daje gmina, schroniska nie da się prowadzić. Animalsi odjadą niedługo z Palucha. Trwa przetarg na prowadzenie schroniska. Przystąpiły do niego fundacje: Arka, Niedźwiedź i obecna dyrektorka Palucha Elżbieta Kodym. Problem w tym, że szpital jest własnością fundacji. Niewykluczone więc, że schronisko zostanie pozbawione sali operacyjnej, jeśli przyszły zarządca nie dogada się z fundacją. Nie lepiej wygląda sytuacja w Celestynowie. W marcu br. rejonowy lekarz weterynarii zakazał przyjmowania nowych zwierząt, bo schronisko jest dramatycznie przepełnione.