Bramkarz to najmniej wdzięczny z futbolowych zawodów. W drużynie może grać tylko jeden. Obrońcę przecież można przekwalifikować na pomocnika, a pomocnika na napastnika i wtedy wszyscy najlepsi mogą znaleźć się w podstawowej jedenastce. Inaczej z bramkarzem. Wystarczy, że w zespole jest dwóch równorzędnych i już któryś przechodzi do rezerwy. Mało tego, gdy zawodnik z pola zmarnuje okazję do zdobycia gola, może mieć jeszcze szansę na rehabilitację. Gdy zaś bramkarz przepuści łatwą piłkę, to za taki błąd zwykle płaci bardzo słono. Z utratą posady włącznie.
Od Zamory do Dudka
Jako pierwsi miano bramkarskich legend zyskali Ricardo Zamora i Frantiszek Planiczka. Hiszpan uznawany jest za prekursora gry na przedpolu, nie bał się fruwać w powietrzu, a Czechosłowak, wicemistrz świata z 1934 r., miał opinię specjalisty od gry na linii. Do historii przeszedł także mistrz Europy z 1960 r. Lew Jaszyn. Rosjanin, jak wówczas mało kto, imponował wszechstronnością, łącząc wygimnastykowanie i ogólną sprawność z siłą i dynamiką. Tylko jemu spośród bramkarzy udało się do tej pory wygrać, przyznawaną przez tygodnik „France Football”, prestiżową Złotą Piłkę dla najlepszego piłkarza Europy. Wspomniany Banks to z kolei typ bramkarza nadzwyczaj oszczędnego w ruchach, a zarazem wielce skutecznego (to piłka szukała Banksa w polu karnym, a nie odwrotnie – oceniali jego styl bronienia fachowcy).
W latach siedemdziesiątych i osiemdziesiątych, obok Niemca Seppa Maiera i Włocha Dino Zoffa, do światowej czołówki zaliczano także dwóch Polaków – tego który „zatrzymał Anglię”, czyli Jana Tomaszewskiego, i Józefa Młynarczyka. Tomaszewski tak ocenia zmiany, do jakich doszło w bramkarskim fachu: – Kiedyś, czekając na dośrodkowanie, mogłem w bramce siedzieć na krześle, a dopiero widząc lecącą ze skrzydła piłkę wstać i złapać ją.