„Od powietrza, głodu, ognia i wojny, zachowaj nas Panie” – proszono, wymieniając powietrze morowe na pierwszym miejscu. W modlitwie tej jest skumulowane doświadczenie odwieczne, starsze od chrześcijaństwa. Tukidydes w „Wojnie peloponeskiej” opisuje epidemię w Grecji jako nieszczęście większe od wojny. Umierali silni i słabi, leczeni i nieleczeni. Umierały wszystkie prawa – boskie i ludzkie. Zarzucono zwyczaje pogrzebowe. Chaos i rozkład były powszechne.
W średniowieczu w roku tysięcznym po Chrystusie spodziewano się końca świata, który nie nadszedł. Ale w trzy wieki później przyszła czarna śmierć, która wykończyła trzecią część mieszkańców Europy.
W XVII w. zaraza spustoszyła Warszawę bardziej niż potop szwedzki. Spadła na Mediolan, co opisał Manzoni w „Narzeczonych”, klasycznej włoskiej powieści historycznej, i na Londyn, co opisał w „Dzienniku roku zarazy” Defoe, autor „Robinsona Crusoe”.
W XIX w. Słowacki pisze „Ojca zadżumionych”, wierszowany lament Beduina, któremu dżuma zabrała żonę i dzieci. W sto lat później Camus pisze „Dżumę” – realistyczną i alegoryczną powieść o zarazie w nadmorskim mieście Oranie. Dżuma jest tu odtworzona ze wszystkimi realiami zarazy rzeczywistej, a równocześnie jest to metafora okupacji hitlerowskiej.
Mur getta warszawskiego, na który patrzyłem w dzieciństwie od strony aryjskiej, zdawał się oddzielać dzielnice dotknięte epidemią od dzielnic, gdzie epidemii nie było. Mur ten był oblepiony plakatami „Żydzi, wszy, tyfus plamisty”. Hitlerowcy, zanim Żydów zaczęli mordować, dokonali ich zrobaczywienia.