Wydaje się, iż jest to kolejny zamiar wymiany elit. Wcześniejsze nie powiodły się z rozmaitych powodów. W stanie wojennym, zwłaszcza w jego pierwszej bojowej fazie, władze obrażone na nieposłusznych artystów, którzy nie wyrażali entuzjazmu dla polityki „odrodzenia narodowego”, postanowiły czym prędzej znaleźć dublerów. Mówiło się na przykład, iż przy wydziale kultury KC powstała komisja, której zadaniem było szukanie gwiazd alternatywnych, będących w stanie zastąpić gwiazdy zdejmowane akurat administracyjnymi metodami z firmamentu. Rezultat tych usiłowań był nie całkiem w zgodzie z intencjami. Areopag naszej kultury przetrwał stan wojenny w stanie nienaruszonym, a potem te same hierarchie zostały przeniesione do czasów, gdy pierwszym niekomunistycznym premierem został Tadeusz Mazowiecki. W dodatku teraz zasłużonych artystów otaczał nimb bojowników o wolność i niepodległość, a nielicznych także legenda pobytu w ośrodku internowania.
Nic zatem dziwnego, że spetryfikowany układ przetrwał następne lata, tym bardziej że pierwszy rząd nie miał zamiaru niczego zmieniać, natomiast lewica doszedłszy do władzy po raz pierwszy po przełomie raczej zabiegała o względy artystów z nazwiskami, niż odważyłaby się cokolwiek burzyć.
Drugie rządy lewicowe nie mają już obiekcji tego rodzaju, zmieniły się ponadto okoliczności: starzy twórcy są jeszcze starsi, młodzi bardziej sfrustrowani i zdesperowani, a przede wszystkim brakuje pieniędzy. Kultura też wpadła w dziurę budżetową i ledwie widać jej spłaszczony wierzchołek.
Kultura stoi czy leży
Podczas niedawnej debaty z udziałem ludzi biznesu, artystów i ministra kultury nikt nie miał wątpliwości, że leży, próbowano jedynie doprecyzować, w jakiej pozycji. Kiedy jeden z dyskutantów zauważył, iż kultura ustawiła się bokiem do rzeczywistości, aktor Kazimierz Kaczor, tym razem w roli szefa ZASP-u, wyraził pogląd, że z tym bokiem jest tylko trochę racji, bo w istocie kultura nie stoi, lecz leży bokiem.