Archiwum Polityki

„Smród nasz powszedni”

To świetnie, że zajęliście się smrodem (POLITYKA 46), ale dlaczego w artykule brak istotnego jego źródła, mianowicie śmierdzących i zasmradzających otoczenie knajp? A nie jest to bynajmniej zjawisko marginalne. W średniej i niższej klasy lokalach do smażenia nagminnie używa się złej jakości tłuszczu, w dodatku – smaży się na nim wielokrotnie, co w połączeniu z wadliwą na ogół wentylacją lub jej brakiem daje efekt zupełnie wstrząsający.

Od kilku miesięcy mam okazję obserwować zjawisko z bliska i doświadczać go na własnej skórze, a zwłaszcza nosie. Na parterze budynku, w którym mieszkam, zagnieździł się właśnie taki śmierdziel – knajpa pn. Depresja. Lokal ów – zgodnie zresztą ze swą nazwą – od lipca br. pomału, acz skutecznie, doprowadza do depresji mieszkańców budynku. Czyni to właśnie za pomocą wstrząsającego smrodu. Martwi też to, że smród nie tylko zatruwa nam życie na co dzień, ale włazi w firanki, meble, książki. Na ścianach i sufitach osadza wstrętny, trudny do usunięcia nalot.

Smrodliwe opary najpierw powodują swędzenie oczu, potem gardła, a następnie mdłości i ból głowy. Miła pani z sanepidu mówi, że rozumie, ale rozkłada ręce: „smród jest niemierzalny!”.

Kilka razy do roku bywam w różnych krajach europejskich; jadam tam w całkiem przeciętnych lokalach. Jak to jest, że tam nie śmierdzi? Nawet w tanim hinduskim Selbstbedienungu koło Nollendorfplatz w Berlinie, gdzie serwuje się kilkanaście różnych, egzotycznie przyprawionych dań. Pachną one jednak (przyjemnie!) wyłącznie na talerzu, a nie w całym lokalu oraz jego okolicy. I to nawet w czasie upałów.

Anna Żakiewicz, Warszawa

 

Artykuł Wojciecha Markiewicza i Krzysztofa Myjkowskiego porusza niezwykle drażliwy i ważny problem.

Polityka 49.2001 (2327) z dnia 08.12.2001; Listy; s. 42
Reklama