Budżet na rok 2002 na pewno jest daleki od ideału. Powstał w wyniku szeregu doraźnych działań, które należało w awaryjnym trybie podjąć, żeby nie doszło do utraty zaufania dla polskiej polityki gospodarczej. Mając rozpaczliwie mało czasu i jeszcze mniej pieniędzy, a jednocześnie całą furę problemów i niezaspokojonych potrzeb, Ministerstwo Finansów sięgnęło do arsenału, który był pod ręką. Obcięło te wydatki, które obciąć się dało bez wywołania zdecydowanego oporu w Sejmie i dokonało tak mało podwyżek podatków, jak tylko to było możliwe.
Zacznijmy od pakietu zmian podatkowych. Przede wszystkim nie wolno zapominać o przyczynach jego wprowadzenia. Opanowanie kryzysu finansowego było absolutną koniecznością – na destabilizacji gospodarki przedsiębiorstwa i zwykli obywatele straciliby znacznie więcej niż na proponowanych zmianach.
Tak więc na środki proponowane przez ministra Belkę nie wolno patrzeć w kategoriach wyboru między rozwiązaniami złymi i dobrymi. Zostały nam tylko złe, choć w różnym stopniu szkodliwe. Większość ekonomistów od dawna uważa, iż przede wszystkim należy ograniczać wydatki, podczas gdy ruchy po stronie podatkowej powinny być tak małe, jak się tylko da. W warunkach gwałtownie słabnącego tempa wzrostu priorytetem dla polityki gospodarczej muszą stać się działania ożywiające gospodarkę i zachęcające do legalnej przedsiębiorczości. Podwyżki podatków mają zaś dokładnie odwrotny skutek.
Zaproponowane zmiany spotkały się więc z ostrą krytyką. Producenci materiałów i deweloperzy przestrzegają przed załamaniem rynku budowlanego w wyniku wzrostu VAT i wycofania ulg. Przedstawiciele banków twierdzą, że wprowadzenie podatku od odsetek obniży skłonność do oszczędzania, a perspektywa zamrożenia progów w podatku od dochodów osobistych nie odpowiada lepiej zarabiającym.