Gdy w latach 1994–1997 dyskutowano w Polsce nad projektami obecnie obowiązującej konstytucji, jedną z kwestii wywołujących najgwałtowniejsze spory był problem przekazania przez Polskę niektórych kompetencji naszych władz państwowych organowi lub organizacji międzynarodowej. Mimo że nazwa takiej organizacji nie została w tekście konstytucji użyta, miano na myśli Unię Europejską. Już wówczas podnosiły się głosy, że przyszła decyzja w tej sprawie oznaczać będzie niedopuszczalne ograniczenie, czy wręcz likwidację naszej suwerenności narodowej. Krytycy postanowień konstytucyjnych nie wiedzieli lub wiedzieć nie chcieli, że podobnego rodzaju rozstrzygnięcia znajdują się w ustawach zasadniczych wielu innych państw wchodzących w skład Unii, jak Francja, Niemcy, Portugalia, Grecja czy Hiszpania, takich, które do tej organizacji, choć mogły, z własnego wyboru nie należą (Norwegia), oraz takich, których wejście do Unii nie jest w najbliższych latach przewidywane (Chorwacja). Polska nie jest zatem pierwszym i jedynym krajem dopuszczającym w konstytucji podobną możliwość. Przeniesienie części kompetencji władz państw członkowskich na europejski poziom dotyczy w równej mierze wszystkich członków Unii. W zamian uzyskują oni prawo decydowania o jej wspólnych sprawach.
Dwie ścieżki – decyduje Sejm
Wychodząc naprzeciw tym, którzy obawiali się, że Polska może zbyt pochopnie ograniczyć swą suwerenność, twórcy konstytucji z 1997 r. postanowili wprowadzić bardzo szczególny tryb ratyfikacji umowy akcesyjnej włączającej nasz kraj w struktury unijne. Stworzyli dwie alternatywne ścieżki dojścia do zgody na ratyfikację takiej umowy: ustawową i referendalną. Wybór powierzyli Sejmowi, który uchwałę w tej sprawie winien podjąć bezwzględną większością (tj. więcej niż połową na „tak”) oddanych przez posłów głosów.