MSWiA wydało do tej pory 3205 koncesji na prowadzenie usług ochroniarskich. Agencje zatrudniają ponad 200 tys. osób, w tym 86 tys. z licencją, a więc mających legalny dostęp do broni (to armia niewiele mniejsza od policji). Nasz bodyguard wtopił się już w krajobraz handlowy, bankowy, nawet szkolny, a i wiele pań nie wychodzi z domu nie mając za plecami goryla. To już codzienność, o której głośno staje się tylko wtedy, gdy ochroniarze zabiją kasjerki w trakcie rabunku strzeżonego przez siebie banku, znikną z konwojowaną kasą, zatłuką na śmierć bywalca dyskoteki lub pobiją się między sobą, jak pięć lat temu w Terespolu, gdzie agencje walczyły o konwojowanie pociągów. Teraz zaczyna być głośno o ochroniarzach-inwalidach.
Szarża kalek
Latem br. rozstrzygnięto przetargi na ochronę Telekomunikacji Polskiej. Kraj podzielono na transze (obszary telekomunikacyjne) – jeden z przetargów na Śląsku wygrał warszawski Konsalnet, który w elektronicznej licytacji zaproponował 6 zł (plus VAT) za godzinę ochrony. Wcześniej śląska telekomunikacja płaciła ok. 10 zł za godzinę. Taka też była stawka wyjściowa. Obowiązywała zasada: kto da mniej!
Po ogłoszeniu wyników zaprotestowały pokonane agencje, których zdaniem za taką kwotę nie da się zrobić profesjonalnej ochrony. W Krajowym Związku Pracodawców Agencji Ochrony skrupulatnie wyliczono, że same koszty najtańszego niewykwalifikowanego pracownika (np. dozorcy z minimalną pensją 760 zł miesięcznie) wynoszą blisko 7 zł za godzinę pracy: – Zatrudnienie agenta z licencją, a taki jest wymóg przy ochronie TP SA, nawet z najniższą stawką, to już prawie 9 zł! – mówi Dorota Godlewska, prezes związku, współwłaścicielka warszawskiej agencji DOSA.
Czyżby Konsalnet chciał zostać dobrym wujkiem telekomunikacji i dokładać do interesu?