Archiwum Polityki

Golonkonieodporni

„Szczęśliwe grubasy”, film dok. USA, National Geographic

Człowieka cywilizowanego nie opuszcza pytanie, co by tu zjeść, schrupać, przegryźć. Nie ma się co oszukiwać, problem ten gnębił jaskiniowca najwyżej raz dziennie, współczesnych nurtuje przez niemal całą dobę. Nocni wyjadacze lodówkowi, telewizyjni chrupacze, podjadacze międzyposiłkowi, talerzowi wylizywacze, kanapowi wyżeracze, słodyczozależni i golonkonieodporni – to wszystko są przedstawiciele tego samego gatunku miłośników wielkiego żarcia.

Nigdy dotąd w historii cywilizacji tak olbrzymie rzesze ludzi nie mogły cieszyć się codziennym uczuciem sytości, a nawet przejedzenia. Nigdy też posiłek nie był tak łatwo, szybko i bez wysiłku dostępny. Fast-food, fast-brzuch. Z obfitości na stołach rodzą się grubasy. Zakompleksieni i zestresowani, bo ich sylwetka nie przystaje do tej lansowanej: szczupłej, giętkiej, wysportowanej, zapadają w końcu na syndrom BED (binge eating disorder), czyli beznadziejne i niepohamowane obżeranie się.

Alan Alda, aktor, jeden z bohaterów serialu „M.A.S.H.”, narrator amerykańskiego dokumentu „Szczęśliwe grubasy”, nadanego przez kanał National Geographic, przypomina: „Już świnka Piggy powiadała, nigdy nie jedz nic większego od własnej głowy”. Dobrze mówić miss Piggy, przecież nawet zwyczajny Big Mac jest wielkości dorodnej dożynkowej dyni. A Big Mac, szczególnie z coca-colą i frytkami, to ulubiona zakąska dzieci. Taka porcja przeciętnej wielkości to 630 kalorii, niemal połowa dziecięcego zapotrzebowania na kalorie w ciągu dnia. Przeciętny przedstawiciel młodego pokolenia, który spędza przed telewizorem trzy i pół godziny dziennie, spożywa około 10–20 proc. kalorii więcej, niż przewiduje norma. Małe dzieci nie zagubiły jeszcze naturalnego instynktu, który podpowiada im, ile naprawdę mogą zjeść.

Polityka 34.2001 (2312) z dnia 25.08.2001; Tele Wizje; s. 87
Reklama