Archiwum Polityki

Poranek kojota

[średnie]

Nowy film Olafa Lubaszenki wpisuje się w młodzieżowo-kilerowo-fuksową konwencję kina dla analfabetów. Nieśmiały rysownik komiksów (Maciek Stuh) zostaje wplątany w historię porachunków demonicznego Prezesa (Tadeusz Huk). W tle obserwujemy gonitwę dwóch pokracznych gangsterów za niejakim Brylantem (Michał Milowicz), który winien jest szefowi mafii fortunę. A ponieważ Brylant nie ma z czego zwrócić, gangster żąda, by ożenił się z głupkowatą córką Prezesa. Próba scalenia tych dwóch wątków wypada w „Poranku kojota” blado. Aby zapanować nad spiętrzeniem absurdalnych żartów, cytatów, aluzji i sytuacji, aby nadać im jednolity w miarę charakter – trzeba być mistrzem. Olafowi Lubaszence brakuje jeszcze sporo umiejętności do występowania w komediowej ekstraklasie. Dosadność niektórych dowcipów, na siłę starających się mierzyć z „Pulp fiction”, czy obyczajowych scen rodem z „13. Posterunku” budzi najgłębsze zdziwienie. Nie dlatego, że naruszają jakieś estetyczne lub erotyczne tabu. Lecz z powodu złego smaku autorów filmu. Nawet przyjmując za punkt wyjścia komiksowy (czyli skrajnie uproszczony) repertuar zachowań bohaterów, trudno wybaczyć idiotyzm pewnych scen. Choćby tej, w której Maciek Stuhr podaje na przyjęciu zamiast świni – dzika, co tak denerwuje Prezesa, że postanawia go zabić. W „Poranku kojota” chodziło pewnie o takie spiętrzenie nieprawdopodobieństwa, by widz odpuścił sobie myślenie i uwierzył, że wszystko jest możliwe. Niestety, ani jedno, ani drugie możliwe nie jest. (jaw)

[bardzo dobre]
[dobre]
[średnie]
[złe]
Polityka 34.2001 (2312) z dnia 25.08.2001; Kultura; s. 40
Reklama