Archiwum Polityki

Trzęsienie ziemi

Negocjacje z Unią Europejską pokazały,że to właśnie ziemia jest najcenniejszym dobrem narodowym, które jak najdłużej chcemy zachować tylko dla siebie. Propozycja, aby cudzoziemcy mogli ją u nas kupować już po 12 latach, a nie po 18, jak wcześniej proponowaliśmy Unii, wywołała w Polsce niemal trzęsienie ziemi. Ludowcy gwałtownie też przyspieszyli prace nad ustawą o ochronie gruntów rolnych, aby utrudnić, a w praktyce uniemożliwić spełnienie obietnic składanych Brukseli. Co tu kryć: ochrona polskiej ziemi wielu rodakom ciągle wydaje się, niczym w czasach Ślimaka, najgłębszą patriotyczną powinnością. Niestety w sensie materialnym ten narodowy skarb – rozdrobniony i byle jak uprawiany – wart jest dziś niewiele, a pojęcie matki-żywicielki zatraciło ślimakowy sens. Grunty orne nie są dziś źródłem narodowego bogactwa, a raczej narodowej biedy i udręki.

Ziemi ci u nas dostatek. Jeśli chodzi o powierzchnię roli na jednego mieszkańca, będziemy w Unii najlepsi – Polakowi przypada na głowę aż 48 arów (ar to 100 m kw.), podczas gdy w krajach Beneluksu – które są pod tym względem najuboższe – zadowalać się muszą zaledwie 16–18 arami. Mowa oczywiście tylko o gruntach rolnych, bo właśnie ich bronimy najbardziej zaciekle. W skali kraju też nie wypadamy źle – użytków rolnych, a więc z łąkami i stawami, mamy aż 18,5 mln hektarów. Samych zaś gruntów rolnych – 14 mln ha. Dla porównania – tereny zurbanizowane, razem ze wszystkimi drogami, zajmują zaledwie milion hektarów. Około 1,4 mln ha leży odłogiem.

Ale odłoguje inaczej niż w UE, która – aby ograniczyć produkcję – wyłącza z uprawy 20 proc. gruntów rolnych. Tam ziemia przez trzy lata nie rodzi, ale jej właściciel kosi chwasty i od czasu do czasu przewietrza ją orką. Po trzech latach wypoczęta gleba wraca do produkcji, a odpoczywa inny kawałek ziemi. U nas odłogowanie nie jest elementem polityki rolnej. Chłop nie sieje, gdy uzna, że mu się to nie opłaci i zostawia grunt łasce bożej. Czasem tylko wójt, podpuszczony przez sąsiadów, nakaże skosić chwasty, aby ich nasiona nie przenosiły się na ich pola.

Z ilością jednak niestety nie idzie w parze jakość. Gleb najlepszych – tzw. I i II klasy bonitacyjnej – jest w Polsce zaledwie 3,3 proc. W klasie III – ponad 22 proc. Do IV, dość jeszcze dobrej, zalicza się 40 proc., zaś reszta to grunty V i VI kategorii, na których urodzi się najwyżej żyto lub ziemniaki. Do obu rodzajów upraw Unia nie stosuje dopłat bezpośrednich.

W dodatku ziemia polska przypomina salceson zrobiony z bardzo rozdrobnionych kawałków. – To lodowiec, który kilka razy przeszedł przez Polskę, tak pomieszał grunty, że trudno o większy kawałek pola jednorodnej jakości – wyjaśnia Jan Bielański z Ministerstwa Rolnictwa.

Polityka 50.2001 (2328) z dnia 15.12.2001; Raport; s. 3
Reklama