Na lekcje wychowania fizycznego klasa Olgi ze szkoły powszechnej w Samarkandzie obowiązkowo szła do polskiego kościoła. W latach 50. naprawdę trudno sobie było wyobrazić lepsze przeznaczenie dla tego budynku. Inaczej rządziłby w nim tępy magazynier. A tak to była szatnia, kozioł, drabinka, skakanki, mnóstwo miejsca, latem chłodno, zimą zimno. Teraz Olga Serebrennikowa, nauczycielka muzyki, gra na pianinie w samarkandzkim kościele w czasie mszy i polskich uroczystości. Ale pierwsze dźwięki, jakie pamięta z tego miejsca, to odgłosy piłki walącej o posadzkę w niezłych akustycznie warunkach.
Olga i jej brat Andrzej, który mieszka z rodziną w Taszkencie, to trzecie pokolenie Polaków-zesłańców. Oboje urodzili się gdzieś na trasie kolejowych torów, którymi zależnie od akurat obowiązującej względem zesłańców polityki przepędzano ich rodzinę po Azji od 1890 r. Pradziadek, Franciszek Konarżewski, syn Michała, pochodził z Równego na Wołyniu. Umarł od razu, pierwszej zimy na zsyłce. Przez 105 lat bardzo niebezpiecznie było o niego pytać. Ale nawet kiedy prezydent wolnego Uzbekistanu Isłam Karimow wydał rozporządzenie, że ludzie mogą wracać do swoich korzeni – kto tam kim się czuje, przy dokumentach Franca Michajłowicza Konarżewskiego wojskowe archiwum powiedziało: jeszcze nie teraz.
Mimo to Andrzej, skrzypek i dyrygent, ma w paszporcie czarne na białym: narodowość polska, nazwisko – Konarżewski. Mógł też występować o narodowość niemiecką, bo dziadek Kitler był Niemcem, ale więcej wspomnień ma o babci Konarżewskiej. Te wszystkie polskie wierszyki i piosenki z wczesnego dzieciństwa ciągle dźwięczą w uszach, choć słów nikt by już nie rozeznał.
Olga, przewodnicząca Polskiego Centrum Kulturalnego Polonez, o zmianę narodowości w paszporcie nie wystąpiła.