Deprymujące obrazki z sal rozpraw zna każdy widz czy czytelnik sprawozdań sądowych. Przez godziny (a niekiedy i dni) prokurator odczytuje sążnisty akt oskarżenia, dawno już doręczony oskarżonemu i zrelacjonowany obszernie przez prasę. Kolejne jałowe godziny mijają na publicznej lekturze zeznań świadków i wyjaśnień sądzonego, bo ci pierwsi nie stawili się na rozprawę, a ten drugi albo zmienił zdanie, albo odmówił powtórzenia wyjaśnień wobec sądu. Trzeba też od początku prowadzić całą rozprawę w razie jej odłożenia, jeżeli od jej przerwania upłynęło więcej niż 35 dni lub nie stawił się obrońca i nie raczył przedstawić usprawiedliwienia swej nieobecności.
Doświadczenie uczy, że oskarżeni (czasem ich obrońcy też) robią wiele, by szybko nie doszło do wyroku. Jeden żąda zmiany obrońcy z urzędu, drugi w nieskończoność czyta akta śledcze. Zwięzłe przedstawienie podstaw aktu oskarżenia zastąpi dotychczasowe czytanie całymi dniami tego dokumentu. Publiczna lektura protokołów śledczych zostaje zawężona do wyjątkowych przypadków i na wyraźne życzenie tego, kogo protokół dotyczy. Sześć miesięcy będzie miał sąd na odroczenie rozprawy i dopiero po tym terminie trzeba będzie ją powtarzać od nowa. Jeżeli adwokat ma za nic dyscyplinę procesową (i sąd), poniesie koszty swego lekceważącego niestawiennictwa. Uzasadnienie tej propozycji jest takie: „...w licznych systemach prawnych za granicą tego typu zachowanie uznaje się za obrazę sądu ze wszystkimi tego konsekwencjami, idącymi znacznie dalej niż te, które zostały zaproponowane”.
Sąd może zadecydować o zmianie obrońcy z urzędu, ale tylko w sytuacji wyjątkowej, a czas wertowania akt przez oskarżonego będzie określany zależnie od ich objętości i charakteru sprawy.
Nie są to jedyne propozycje zmian z obszaru ekonomii procesowej, na które doprawdy najwyższa już pora.