Kiedy słyszę o konieczności współpłacenia za świadczenia lekarskie, czuję, że ktoś ze mnie kpi: Kogo dotyczy ta cząstka „współ”? Przecież od lat płacę składki i nikt mi za darmo pomocy nie udziela. Taka jest chyba idea ubezpieczeń – płacisz bez względu na to, czy wymagasz pomocy, czy nie, bo w razie nieszczęścia sam nie udźwigniesz kosztów leczenia.
Skoro więc płacę, to kto ma współpłacić? Znowu ja? Ja wespół z sobą?
I oto otwieram swoją ulubioną „Politykę” i czytam [art. „Bez znieczulania”, POLITYKA 19, dot. przyszłości lecznictwa – red.]: „Choroby, która wyniszcza naszą służbę zdrowia, nie wyleczy zasypka. Potrzebny jest skalpel: trzeba radykalnie wyciąć złudzenia, że w ochronie zdrowia możemy mieć wszystko i za darmo”. RATUNKU!!! Może pan Religa ma coś za darmo, bo ja nie. I niech wreszcie pan Religa wytnie sobie swoim skalpelem ze swojej głowy przeświadczenie, że my mamy coś za darmo.
Można więc np. znieść ten obowiązkowy haracz i NFZ, ustalić równą dla wszystkich „socjalną” stawkę (np. 5 zł/mies. od osoby), a za faktyczne leczenie płacić. A kto zechce, ten się ubezpieczy prywatnie. I żaden pan Religa łaski mu robił nie będzie.