Realizuje pan u nas „Czarodziejski flet” po raz szósty.
Tak. W ten sposób składam hołd temu tajemniczemu dziełu, które uszczęśliwia zarówno ludzi prostych, jak i wyrafinowanych, choć nikt nie wie, co oznaczają próby, przez które przechodzą bohaterowie, kim są Trzej Chłopcy i Trzy Damy. To opera pełna archetypów.
Za każdym razem interpretuje ją pan inaczej?
Oczywiście. Każdy kraj ma inny stosunek do „Czarodziejskiego fletu”, a ja również co roku go zmieniam. Ponadto świat się zmienia codziennie pod względem politycznym, a ja – pod względem czysto ludzkim.
Czy wyobraża sobie pan, jak w Polsce można widzieć to dzieło?
Jestem dzieckiem socjalizmu i wiem, co oznacza przemiana i wejście w struktury zachodnie. Mamy wspólne doświadczenia; oba nasze narody dobrze wiedzą, jak dokonuje się manipulacja człowiekiem w kapitalizmie.
Jak odzwierciedli pan tę myśl w spektaklu?
Tamino jest protagonistą. Wprowadza nas w nowy świat kształcenia i rozwoju; poprzez królestwo kobiecości przechodzi do królestwa męskości. Obie ideologie wynikają z systemu, w którym żyjemy. Kobiety są na gorszej pozycji niż mężczyźni, nie posiadają ich władzy. Mężczyźni narzucają ideologię dążenia do sukcesu, które jest śmiertelne; o śmierci mówi się wciąż w ideologii Sarastra. Królowa Nocy pragnie władzy; Sarastro chce zostać bogiem. Wszyscy po trupach zmierzają do osiągnięcia jak najwyższej pozycji społecznej. Tamino i Pamina przypłacają to życiem, ale Trzej Chłopcy ratują ich, dając im szansę ucieczki ze świata teatru do świata widza: świat rzeczywisty okazuje się lepszy niż ten pokazany na scenie. Pamiętajmy też, że ta historia jest zabawna, ociera się wręcz o groteskę. Jest tak śmieszna jak świat widziany z dystansu.