Wszystko zaczęło się w listopadzie 2000 r. To wtedy najprawdopodobniej pięciu mistrzów od ognia plus szósty, bezrobotny hobbysta wpadli na nowatorski pomysł. Postanowili podpalać, a potem gasić. Do kwietnia 2001 r. wzniecili więc, a potem ugasili osiemnaście pożarów w samej Sękowej. Płonęły stodoły, altanki, składy narzędzi, wreszcie opuszczone domy. W sumie 110 tys. zł poszło z dymem.
– Przez ponad pół roku żyliśmy w psychozie – mówi Małgorzata Małuch, sekretarz gminy Sękowa. – Tajemniczy piroman powoli stawał się legendą. Doszło do tego, że w każdy poniedziałek stawiano zakłady, czyje tym razem gospodarstwo stanie w płomieniach.
Ochotniczą Straż Pożarną w pełnej, jak napisano, „krasie” można jeszcze podziwiać na czarno-białym zdjęciu w wydanym w tym roku folderze, poświęconym urokom podgorlickiej gminy. 34 uśmiechniętych panów w galowych mundurach. Na zdjęciu obok – nowy sztandar OSP, dar mieszkańców na 50 urodziny jednostki.
Na galowo szli jeszcze strażacy z Sękowej w procesji Bożego Ciała. W kilka tygodni później pięciu z nich, w tym sam prezes OSP, maszerowało już przez wieś po cywilnemu, z rękami skutymi w kajdanki. Szóstego strażaka aresztowano w ostatni dzień czerwca. Wrócił właśnie z Austrii, gdzie bez większych rezultatów szukał lepszej pracy niż gaszenie pożarów.
Na trop podpalaczy wpadła policyjna specgrupa. Powołał ją małopolski komendant policji. Miał dość płonących stodół w Nowosądeckiem. Postanowił zerwać z lokalną tradycją, zgodnie z którą od lat ze zdumiewającą regularnością paliło się w Bobowej, Szalowej, Łużnej i nie tylko.
Tam jednak sprawców podpaleń nie wykryto. W Sękowej z pomocą policji przyszedł nieoczekiwanie pewien 18-letni uczeń. Wygadał się, że jego rok starszy kolega zapisał się do straży, bo bardzo lubi zabawę w ogień.