Prof. Piotr P. Stępień, znany genetyk, ostro skrytykował parlamentarzystów, którzy uchwalili nową ustawę o organizmach modyfikowanych genetycznie (POLITYKA 33). Ma ona, zdaniem profesora, uniemożliwić rozwój polskiej genetyki i biotechnologii, a tych niepokornych badaczy, którzy staną w obronie nauki, zaprowadzi do więzień. Zanim to wszystko nastąpi, chciałbym napisać parę słów w obronie ustawy. Przy ogólnej ocenie tego dokumentu należy prawidłowo wyważyć proporcje między słusznymi założeniami a niedociągnięciami w szczegółach. Pan profesor w swojej krytyce zajął się tylko tymi drugimi. Wiem od ekspertów prawnych Ministerstwa Środowiska, że część zarzutów wynika z nieporozumienia. Resort przygotowuje tu wyjaśnienia. Dla mnie i dla wszystkich głosujących za ustawą parlamentarzystów istotne były jej główne cele.
Ustawa przewiduje, że rejestry wszystkich zamkniętych badań nad GMO oraz polegających na wprowadzeniu GMO do środowiska naturalnego będą jawne. Zaleca również ścisłą kontrolę produktów zawierających GMO dopuszczonych na rynek. Przy takiej kontroli nie wystarczy brak dowodu na to, że produkt jest szkodliwy. Należy udowodnić, że jest nieszkodliwy. Ustawa ma wreszcie na uwadze prawo konsumentów do informacji o żywności zawierającej GMO. Ustawa nakłada na producentów obowiązek oznakowania żywności zawierającej GMO. Nie wszystkie zawarte w ustawie regulacje są nowe. Część z nich znajduje się w dotychczas obowiązujących przepisach. (...)
Moje poważne obawy budzi natomiast bezsilność prawa. Podejrzewam, że niełatwo będzie przeprowadzić egzekucje tych założeń ustawy, z którymi nawet pan profesor Stępień się zgadza. Już obecnie obowiązujące w Polsce przepisy są łamane. W sklepach nasiennych Wrocławia możemy kupić nasiona genetycznie zmodyfikowanych pomidorów niewiadomego pochodzenia.