Dla wszystkich, którzy zniechęcili się do Zachęty z powodu pokazywanych tam ekstrawagancji, mam dobrą wiadomość: od 8 września przez cały miesiąc oglądać będą mogli obrazy Edwarda Dwurnika. Artysta nie szokuje, nie obraża (co najwyżej czasami leciuteńko prowokuje), a ponadto maluje tak, że od razu wiadomo, gdzie koń, gdzie dom, a gdzie człowiek. Wprawdzie niekiedy można odnieść wrażenie, iż dzieło wyszło spod ręki 7-latka, ale to tylko złudzenie. Liczne dowody artystycznego uznania, jakie odebrał twórca w ostatnich dziesięcioleciach, nie pozostawiają wszak wątpliwości: prymitywizowanie jest świadomym i wyrafinowanym zabiegiem. Dwurnik lubi się angażować; maluje to, co nas otacza, co przeżywaliśmy, co się nam – jako narodowi – przydarzyło. Niekiedy tak się angażuje, że więcej w nim publicysty niż artysty (np. cykl „Od grudnia do czerwca”). Wystawa nosi podtytuł „Próba retrospektywy”. I słusznie, albowiem w przypadku twórcy, który namalował już ponad 3 tys. obrazów (statystycznie sto obrazów rocznie), do rzetelnej retrospektywy trzeba by wynająć cały Pałac Kultury i Nauki. P.Sa.
[dobre]
[średnie]
[złe]