Łukaszenko – jak na autokratę przystało – był pewny swego zwycięstwa nad kandydatem opozycji Uładzimirem Hanczarykiem (ogłosił je nawet przed oficjalnym komunikatem PKW) i będzie pełnić urząd kolejne pięć lat. A może dłużej, jeśli znów zmieni konstytucję. Na razie musiał wygrać. Nie tylko dlatego, że nie uznaje demokratycznych zasad i nie myśli oddać władzy (udowodnił to m.in. przedłużając, wbrew konstytucji, swą kadencję). Także dlatego, że jeśli ją straci, to straci również nietykalność, a to może prowadzić do rozliczenia prezydenta. Już podczas tej kampanii wyborczej opozycja żądała wyjaśnienia okoliczności zaginięcia trzech poważnych przeciwników prezydenta – Wiktora Hanczara, b. wiceszefa parlamentu, Jurija Zacharenki, b. szefa MSW oraz znanego dziennikarza Dimitrija Zawadzkiego.
Informacja o szwadronie śmierci, który rozprawiał się krwawo z niepokornymi na rozkaz Łukaszenki, dotarła do opinii publicznej. Ruszyła śniegowa kula: na murach stolicy, ale także na prowincji pojawiają się codziennie pisane sprayem hasła: „Gdzie Hanczar?” „Gdzie Zacharenko?”, „Gdzie Zawadzki?” I wezwania, żeby posprzątać kraj. Jeszcze niedawno było to nie do pomyślenia. Ale życie nie stoi w miejscu nawet w skansenie, jakim jest dziś Białoruś. Właśnie dochodzi tu do głosu pokolenie dorastające w niepodległym kraju. Niepodległość i wolność to wartości szczególnie bliskie ludziom młodym. Otóż to pokolenie nie daje zgody na podporządkowanie Białorusi Moskwie. Nie zamierza też przeżyć życia w biedzie, w kraju bojkotowanym przez sąsiadów (oprócz Rosji, która popiera Łukaszenkę), z których trójka: Polska, Łotwa i Estonia będzie wkrótce należeć do Unii Europejskiej. Młodzi dają wyraz swojemu niezadowoleniu z rzeczywistości; opozycyjny ruch „Żubr”, popierany i tworzony przez nastolatków, wypowiedział walkę prezydentowi i jego nomenklaturze.