To pierwsza tak znacząca nagroda w dorobku tego zasłużonego brytyjskiego reżysera, twórcy m.in. „Kesa”, „Wiatru w oczy”, „Ziemi i wolności”. Filmy Loacha od lat trafiają na najbardziej liczące się festiwale, nie zawsze jednak spotykały się z dobrym przyjęciem. Do autora przylgnęła nawet etykietka lewaka, co nie jest dobrze postrzegane przez miłośników kina pozostającego poza wpływami wszelkich ideologii. Tym razem Loach też nie był faworytem – za takich uchodzili przede wszystkim Hiszpan Pedro Almodovar i Meksykanin Alejandro Gonzalez Inárritu – ale werdykt jury przyjęty został ze zrozumieniem. Tym razem nikt nie zarzucał Loachowi ideologicznych skłonności.
„Wiatr buszujący w jęczmieniu” to film piękny i ważny. 70-letni twórca opowiada o walce wyzwoleńczej Irlandii, która w 1920 r. przerodziła się w wojnę domową. Loach opowiada tę wielką historię w zbliżeniach, poprzez losy dwóch braci, którzy muszą wystąpić przeciwko sobie. Film mówi o walce o wolność, pokazuje jednocześnie korzenie irlandzkiego terroryzmu. Przypomina historię, ale niemało też mówi o naszej współczesności.
Cały tegoroczny festiwal canneński odbywał się
w klimacie rosnącego napięcia politycznego, wywołanego m.in. niesłabnącą falą protestów przeciwko wojnie w Iraku i zapowiadaną interwencją w Iranie. Przełożyło się to na antyamerykańskie nastroje wyczuwalne także na ulicy. Obok krzykliwych, kiczowatych plakatów reklamujących „X-Mena” oraz drugą część „Piratów z Karaibów” i inne nowości hollywoodzkiej fabryki snów, na fasadach canneńskich pałaców pojawiły się szokujące plakaty potępiające łamanie prawa przez administrację Busha. Na jednym z nich wyeksponowano kuriozalne zdanie z listopada 2005 r.