No szefie, już swoje wczoraj wychodziłeś. Do widzenia – pogranicznik zawraca słabo protestującego obywatela w wieku średnim, skajowej kurteczce i skórzanym kapelusiku. Oficjalnie każdy polski obywatel może dwa razy w miesiącu bez cła przywieźć litr alkoholu, dwa litry „produktów winiarskich”, pięć litrów piwa, 500 g kawy i 250 papierosów. Zawrócony obywatel wpadł pogranicznikowi w oko.
Przy brzegu kolebie się „Holender”, czyli stateczek „Jan van Cuijk”, należący do niemieckiej spółki. Na pokładzie siedzi tłumek Niemców, którzy czekają na powrót do Altwarp. Gdy wśród krzyków i przepychanek (Tłok jak za komuny! Suń się pan! Co Germańce się tak rozpychają! Nie wiesz pani, zawsze się rozpychają!) dojdzie i polska mniejszość, trudno odróżnić przedstawicieli obu nacji. Starzy przeważnie Niemcy nie wyglądają jak siwe zadbane gołąbeczki, które w wycieczkowych grupach przemierzają Europę Zachodnią, fotografują się pod Notre Dame i na tle Wielkiego Kanionu. Przetrzebione palety zębów, tandetne ubrania, poszarzałe twarze przypominają o nieboszczce NRD.
Niemcy już dzierżą swoje torebki, Polacy ustawiają się w kolejkę. Gdy tylko prom odbije, obsługa znajdującego się na nim sklepu zdejmuje łańcuch zagradzający wejście. Idzie sprawnie. Spirytus po 26 zł za litr (jeszcze niedawno kosztował 20), czasem wódka, campari lub whisky, ale przede wszystkim spirytus. Wystarczy policzyć. Rozrobiony zamienia się w dwa i pół litra wódki, czyli niecałe sześć złotych za połówkę, cztery razy taniej niż w polskim sklepie. Studenci ze Szczecina częściej kupują droższe alkohole.
Polscy pasażerowie dzielą się na legalistów i tych z bardziej elastycznym stosunkiem do prawa. Drugich jest więcej i zakup nie jest ostatnią czynnością wykonywaną na promie.