Mikołejko nie jest kościelnym hagiografem, tylko filozofem i antropologiem. Nie interesują go – wyznaje – święci z „obrazków”, ich cukierkowe męczeństwo ani bezbolesna pobożność. W tym nieklerykalnym, nielaurkowym podejściu do tematu nie jest zupełnie sam. Wybitny krakowski historyk Kościoła ks. profesor Jan Kracik powiedział niedawno w rozmowie z Anną Jarmusiewicz dla „Rzeczpospolitej”, że świętości nie trzeba odkładać do lamusa, potrzebny jest natomiast „namysł, kogo Kościół wynosi na ołtarze, trzeba wyzwalać się z teologii męczeństwa. Ma to też ogromne znaczenie dla ekumenizmu i dla dialogu między religiami. Trzeba pozbyć się obciążeń i gipsowo-laurowych wyobrażeń świętości, na rzecz wielu elementów świętości dotąd nie zauważanych i nie uznawanych – niekiedy łatwiej wytrzymać tortury czy iść na rozstrzelanie niż towarzyszyć latami w udręce np. ludziom zagubionym, trudnym, niepełnosprawnym czy chorym”. Bo świętość – tłumaczy ks. Kracik – to jest życie miłością i wiarą, wszyscy przyzwoici ludzie są w jakiś sposób świętymi.
Święci są zatem potrzebni nie tylko Kościołowi i wierzącym. Katedry gotyckie, pisał Umberto Eco, były telewizją średniowiecza. Można by dopowiedzieć, że żywoty świętych pełniły przez długie wieki, właściwie od zarania chrześcijaństwa, funkcję pobożnych harlequinów czy komiksów. Urabiały masowy gust i religijność. Święci stawali się ikonami kościelnej popkultury, organizowali wyobraźnię i sumienia. Miejsca ich kultu stawały się wytwórniami więzi społecznej, poczucia dumy i przynależności do jakiejś małej ojczyzny, a niektórzy święci stawali w panteonie patronów całych narodów. W tych wszystkich funkcjach występują właściwie po dziś dzień.
Lektura „Żywotów świętych poprawionych” Mikołejki pomaga lepiej zrozumieć, czym jest polskość po tysiącu latach chrześcijaństwa.