O dzieciach z zespołem ADHD – nadpobudliwości psychoruchowej – dr Tomasz Wolańczyk z Kliniki Psychiatrii Wieku Rozwojowego Akademii Medycznej w Warszawie mówi, że „los włożył im do plecaka stos kamieni”.
Można je próbować wyjmować, lecz to ciężka mordercza praca, która matce może obrzydzić macierzyństwo, a nauczycielce w klasie, do której trafiły – jej zawód. Ewa G., matka Jarka z ADHD, mówi, że były momenty, nawet godziny i nawet dni, kiedy wydawało się jej i innym matkom dzieci z zespołem, że nienawidzą swych synów. Tak samo jak nie znoszą ich nauczyciele, sąsiedzi, krewni i cały świat.
Ewa G. napisała do nas po artykule o dzieciach adoptowanych, że własne biologiczne też bywają trudne. Ona na przykład miała wcielonego diabła. W ciąży nie paliła, nie piła i jadła tartą marchewkę. Poród był normalny, ale urodziło się wyjątkowo płaczliwe dziecko. Gdy Jarek zaczął siadać, zaczął też wszystkiego chcieć natychmiast. Zabawki, patrzenia w okno, noszenia. Nie znosił czekania. Nie dostając tego czego pragnął, dusił się i siniał od krzyku.
Kiedy zaczął chodzić, nie było to chodzenie. Biegał. Uporczywie, niezmordowanie, jak nakręcony bąk. Posadzony do obiadu w specjalnie skonstruowanym foteliku ograniczającym ruchy walił nogami w nogi stołu, rękami w blat. Całe wyposażenie ruchome mieszkania zeszło do szuflad i szafek, boby je popsuł i porozbijał.
Na podwórku bardzo chciał się bawić z dziećmi w chowanego, lecz pierwszy wychodził z kryjówki chcąc, żeby go natychmiast znaleziono. Nie rozumiał zasad zabawy. Nie umiał nadal na nic czekać. Wydawało się, że nie słucha tego, co się do niego mówi. Jakby był za szklaną szybą.
Niech pani weźmie swego debila z podwórka, mówiły matki, bo porozbija nam dzieci. Ewa G. wynajęła opiekunkę, młodą, żeby mogła za Jarkiem biegać.