Archiwum Polityki

My ich zareklamujemy

Trzydzieści lat temu, 4 lipca, na krzyżówce drogi do Obór i szosy w Jeziornie na Fiata 126 wpadł duży Fiat. Pasażer malucha Antoni Słonimski i kierowca Alina K. zostali przewiezieni do szpitala na Stępińskiej. Stamtąd, po wstępnym rozpoznaniu, karetka zawiozła Pana Antoniego do lecznicy na Hożej. Był przytomny, zachował refleks i klasę dżentelmena. Nie troszczył się o stan połamanych żeber, lecz o samopoczucie młodszej o epokę przyjaciółki prowadzącej samochód. To do niej napisał kartkę, właściwie z zaświatów: „Alinko! Całuję mocno, mam tylko podrapania. AS”. W kilka godzin po napisaniu tych słów już nie żył. Organizm osiemdziesięciolatka nie wytrzymał wstrząsu: „Naczynia Antoniego nie reagowały albo reagowały zbyt wolno na zastosowane środki” – zdiagnozował przyczynę zgonu bratanek Pana Antoniego, światowej sławy genetyk.

Okoliczności wypadku... Dobra widoczność, wczesne popołudnie, pusta szosa – wszystko to upoważniało do podejrzeń, że kraksa była inscenizacją. Ktoś zdecydował, że należy pozbyć się organizatora wielu protestów. Teraz, po Ursusie i Radomiu, szczególnie niewygodnych dla władzy. Adam Michnik we wspomnieniowym szkicu przypomina, że powstanie KOR zostało ostatecznie dogadane na pogrzebie Słonimskiego w Laskach. Może więc chodziło o to, by wśród założycieli Komitetu zabrakło nazwiska, które łączyło tradycję inteligencką Dwudziestolecia ze sprzeciwem pokoleń rosnących w krajobrazie przesłoniętym mgłą łzawiącego gazu. Niepodobna była ta mgła do błękitnej mgiełki zawieszonej na gałęziach drzew Łazienek, w alejkach przemierzanych krokami Piłsudskiego. Jak więc było naprawdę z wypadkiem na podwarszawskiej drodze? Dzisiejsza wiedza o akcjach esbeckich skłania do nieufności wobec wersji oficjalnej.

Polityka 27.2006 (2561) z dnia 08.07.2006; Groński; s. 100
Reklama