1.
Jadwiga Płonka mieszka niedaleko domu dziecka. Powstał on w 1920 r. dla sierot po wojnie polsko-sowieckiej. Dobry dom. Lecz w końcu sierociniec to zawsze sierociniec.
Jadwiga, fizyk z zawodu, miała wolny czas po pracy w instytucie. Chciała go dobrze spożytkować. Weszła kiedyś do domu dziecka i zaoferowała pomoc w opiece nad wychowankami jako wolontariuszka.
Myślała przedtem o adopcji. „Niech pani tego nie robi” – powiedziała doświadczona, mądra siostra zakonna, dyrektorka domu dziecka. Widziała wiele adopcji szczęśliwych, ale także takich, które się nie udały. Nieudaną rozwiązać jest bardzo trudno. Rodziny przeżywają tragedie, które ciągną się latami. Więc lepiej pomagać dzieciom z potrzeby serca, spontanicznie, kiedy ma się czas. Albo zostać rodziną zastępczą.
2.
Pani K. ma adoptowaną córkę z dysleksją i dysgrafią. Poznała dziecko na korytarzu szpitalnym jako kilkulatkę. Mała darła się nieustannie, bo nikt do niej nie przychodził. Później nagle zasypiała. Pani K. zaczęła podejrzewać, że dawano jej środki uspokajające. Rozpoczęła walkę o adoptowanie dziewczynki, którą z trudem wygrała, bo jest osobą samotną.
Przestała radzić sobie z Magdą, kiedy dziewczynka poszła do szkoły. Nauczyciele chcieli ją upchnąć w szkole specjalnej, bo nie potrafiła nauczyć się ani pisać, ani czytać, dziko bazgrała. Rodzice innych dzieci nie zgadzali się na pobyt Magdy w klasie, bo „ciągnęła ją w dół”.
Pani K. w porozumieniu z centrum pomocy rodzinie oddała córkę na rok do ośrodka z internatem leczącego dysleksję i dysgrafię. Rodzina, zwłaszcza siostry pani K., napadły na panią K., iż oddała Magdę, bo wstydziła się mieć dziecko w szkole specjalnej (gdzie, niestety, jest miejsce dla takich jak ona dzieci).