Zawodowe życiorysy młodych kobiet z głębokiej prowincji, spod Człuchowa, spod Chojnic, uczestniczek programu Praca dla Pomorzanina, niemal się od siebie nie różnią. Najpierw szkoła średnia. Potem jakiś staż albo umowa absolwencka, w ramach której urząd pracy dofinansowuje pracodawcę. Mija rok i ten ostatni zwalnia pracownicę, a przyjmuje kolejną absolwentkę. Poprzednia dostaje kuroniówkę. Jeśli ma szczęście, to pobyty na zasiłku przeplatają się z okresami robót publicznych i interwencyjnych. Jeśli nie ma, siedzi w domu na garnuszku rodziców i wypatruje męża.
W osiedlu popegeerowskim 10 km od Debrzna, miasteczka w gminie Człuchów, skąd pochodzi Arleta Nowak (lat 23, wykształcenie średnie ekonomiczne), pozostali tylko ludzie starsi i kilka małżeństw z gromadką dzieci, żyjących głównie z zasiłków. – Z nich mało kto tak naprawdę szuka pracy – opowiada. – Kto chciał pracować, ten uciekał.
W Człuchowie, Debrznie, Chojnicach i podobnych im miejscowościach, od lat dotkniętych wysokim bezrobociem, choćby zorganizowano 100 kursów podnoszących kwalifikacje, nie będzie z nich większego pożytku, jeśli kursanci nie zdecydują się zmienić miejsca zamieszkania. Daleko nam do społeczeństwa amerykańskiego, gdzie za oczywisty uważa się fakt, iż rodzina niemal z dnia na dzień pakuje manatki i przenosi się na drugi kraniec kraju, bo tam można znaleźć zatrudnienie. – U nas osoba migrująca za pracą musi pokonać zbyt dużo barier – stwierdza Ewa Dąbrowska, zastępca kierownika Powiatowego Urzędu Pracy w Gdańsku. – W USA za najniższą pensję można przeżyć, wynająć mieszkanie, kupić tani samochód, by dojeżdżać do pracy. Nasze płace nie zawsze starczają na życie.
Termopile inercji
A mobilność społeczna to niezbędny warunek skutecznej walki z bezrobociem.