Na razie jednak stosunki te przypominają sceny operowe, gdzie protagoniści w dostojnych pozach wyśpiewują: „Spieszmy, ach spieszmy” albo „Na koń i goń”, ale stoją w miejscu. Miłośnikom opery to nie przeszkadza, liczy się bowiem śpiew, a nie akcja, jednak większość dzisiejszej publiczności uważa opery za niemożliwe nudziarstwo. Nie ma więc co popadać w entuzjazm, zaklinać się słowami i obiecywać, że pierwsza po ośmiu latach wizyta rosyjskiego prezydenta w Polsce (i w ogóle w regionie) przyniesie natychmiastowe rezultaty. Nie można też wiecznie akcentować stron negatywnych, bo cóż to ma dać Polsce? Trzeba raczej dokładnie uświadomić sobie wszelkie ograniczenia stosunków politycznych i gospodarczych, jakie możemy mieć z naszym odwiecznym sąsiadem.
Po pierwsze, choć to brzmi boleśnie, Rosja jest bardziej potrzebna Polsce niż Polska Rosji. Po 11 września, kiedy Putin, nie oglądając się na swoich generałów, pchnął Rosję na Zachód, cała Unia Europejska na wyścigi zabiega o przyjaźń tego prezydenta, a brytyjski premier, który był z żoną podejmowany w Petersburgu (na operze), a sam z żoną gościł Putinów w wiejskiej rezydencji, zdążył już zaproponować Rosji specjalne partnerstwo z NATO. Wymiana handlowa Rosji z Niemcami ma wartość 20 mld dol. i rośnie. Prezydent Francji Jacques Chirac – po kolacji z którym Putin przyleciał dopiero o północy do Warszawy – namawia Kreml do kupna francuskich samolotów i zamierza rozszerzyć współpracę kosmiczną. Unia z powodzeniem sprzedaje Rosji dotowaną żywność. Z dobrych źródeł amerykańskich wiem, że Rosjanie bardzo pomogli Pentagonowi w operacji w Afganistanie i że Amerykanie mają wobec Rosji dług wdzięczności, który zamierzają spłacić. Ale przede wszystkim – Rosja jest ciągle dla USA partnerem rozmów strategicznych, zwłaszcza dziś, po wypowiedzeniu traktatu ABM.