Wirtualne państwa zorganizowane są na wzór rzeczywistych. Sieć zapełniła się egzotycznymi republikami, królestwami i księstwami, którym zwykle wystarczy obecność na cybernetycznych terytoriach. Niektóre kraje internetowe zgłaszają jednak roszczenia do różnych zakątków globu, a nawet do całego kosmosu. Kilka zajęło terytoria... mentalne, czyli obszar między jawą i snem. Fantazja twórców państw internetowych jest niewyczerpana: w wirtualnym świecie, gdzie wszystko jest umowne i gdzie człowiek funkcjonuje jako wiązka bitów, wszystko jest dozwolone. A zatem hulaj dusza!
„Przyciąganie” nowych obywateli (coraz modniejsze staje się określenie netizen – obywatel Internetu) zależy od atrakcyjności oferty. Wielu internautów, którym nie podoba się świat rzeczywisty, zyskuje możliwość wcielenia się w kogoś zupełnie innego. Jak pisał teoretyk Internetu Jaron Lanier: „Jedną z uderzających cech wirtualnego świata jest płynność granicy między naszym ciałem a resztą świata”. Stąd popularność „elektronicznego nomadyzmu”, czyli wirtualnej wędrówki internautów w poszukiwaniu idealnego świata. Dla jednych tworzenie własnych państw, przyznawanie sobie szumnych tytułów, jest zwykłą zabawą. Dla drugich – socjologicznym fenomenem przełomu wieków. Fenomenem, który przestanie być wyłącznie zabawą i stanie się zalążkiem instytucji wpływających na świat realny. Trudno oszacować dokładnie liczbę obywateli internetowych państw, ale z pewnością dawno przekroczyła ona milion i zwiększa się z miesiąca na miesiąc. Pod hasłem „internetowe państwa” wyszukiwarki odnajdują dziesiątki nazw: Wspólnota Cyberii, Królestwo Talossy, Port Colice, Święte Cesarstwo Reunion, Hutt River, Republika Castorii.
W Cyberii – konserwatyści
Wiele internetowych państw powstało z chłopięcych marzeń ich twórców: na przykład Cesarstwo Aerykańskie stworzył niejaki Eryk.