Zaraz po objęciu stanowiska trenera kadry spadły na Engela mecze z takimi potęgami jak Hiszpania i Francja. Naprzód było 0:3, a potem po niezłej grze tylko 0:1 z mistrzami świata. Engel, zadowolony z występu w Paryżu, odwiedził Kazimierza Górskiego. Siedzą, piją kawę, sączą koniak. Górski w końcu mówi: – Mnie się ten mecz, panie Jurku, podobał! Engel puchnie z dumy, a Górski: – Ale wiesz pan co, znajdź pan kogoś, kto w tę bramkę trafi! I wszystko było już jasne, a całe zadowolenie uszło jak z pękniętej piłki. Dla Engela Górski jest nadal mistrzem, niewyczerpaną studnią wiedzy o futbolu, którą potrafi jak nikt inny w zwięzły sposób wyrazić. To zauroczenie Górskim trwa już ponad ćwierć wieku.
Engel jeszcze na studiach w warszawskiej AWF interesował się twórcą potęgi niemieckiej piłki trenerem Helmuthem Schoenem, a że znał dobrze języki, więc tłumaczył jego artykuły i fragmenty książek, które zresztą do dziś krążą wśród polskich fachowców. Z tego okresu też pochodzi kaszkiet w pepitkę, którą nosił Schoen, a używa do dziś Engel. Potem jednak przyszły triumfy drużyny Górskiego i to głównie jego roli poświęcona była – obroniona w 1975 r. – praca magisterska Jerzego Engela „Ocena przygotowań i występu reprezentacji Polski na mistrzostwach świata w Niemczech”.
Górski uważa, że Engel ma rzadką umiejętność porozumiewania się z zawodnikami. – Można być świetnym selekcjonerem i nie mieć wyników – mówi. – Engel ma wyniki, rośnie z nim zespół.
Wyjście z depresji nie było pozbawione konfliktów z zawodnikami. W ramach rozpaczliwego wręcz poszukiwania strzelca bramek („znajdź pan kogoś...”) znamienny był spór z Andrzejem Juskowiakiem. W Bundeslidze po kilka goli w meczu, w reprezentacji nic.