W sprawie Jedwabnego jest coś, co mnie frapuje: oto gdzieś w archiwach leży niewielka kartka papieru, myślę tu o relacji Szmula Wasersztajna, ktoś do niej dociera i oto uruchomiona zostaje lawina. Do tej relacji dotarła pani pierwsza 10 lat temu. Czego pani szukała?
Przygotowywałam się do filmu o archiwum Ringelbluma i przy tej okazji zobaczyłam, co znaczy papier, co znaczy relacja. Zobaczyłam, że oto stosy papieru są światem absolutnie nieznanym, odkrywanym zupełnie na nowo. To archiwum nie było jeszcze wówczas skatalogowane, więc wpadały mi w ręce relacje z innych okresów i tak znalazłam relację Szmula Wasersztajna. Często pytają mnie, czy przeżyłam wówczas szok. Zbyt długo zajmowałam się Holocaustem, aby to wywołało u mnie szok. Zdumiało mnie natomiast, że w żadnej pracy historycznej nie było żadnego odniesienia do tej relacji. Tego nie mogłam zrozumieć. Szukałam takich odniesień w pracach historyków polskich, żydowskich, szukałam w Yad Vashem. Dlatego to wszystko tak długo trwało. Przez 10 lat nie siedziałam i nie czekałam, kiedy będę mogła coś zrobić, szukałam. Wreszcie, dość przypadkowo, byłam uczestnikiem rozmowy towarzyskiej, w trakcie której jeden z urzędników MSZ powiedział, że przyjeżdża z Kostaryki człowiek, który napisał do MSZ list o takiej zbrodni, ale to wszystko oczywiście nieprawda. Wtedy powiedziałam, że nie wiem czy nieprawda i opowiedziałam o tej relacji. Okazało się, że byłam jedynym uczestnikiem spotkania, który ją znał. I tak doszło do tego, że Andrzej Fidyk zamówił u mnie film o stosunkach polsko-żydowskich w czasie okupacji „Gdzie jest mój starszy syn Kain”. Wzięłam więc relację Szmula Wasersztajna do ręki i pojechałam do Jedwabnego. To było w 1997 r.
Rozumiem, że pojechała pani na dokumentację.