(...) Mam 27 lat, jestem mieszkańcem kilkunastotysięcznego Pułtuska. (...) Większość ludzi, którzy w ogóle mają u nas pracę (POLITYKA 12), pracują w małych – kilku- lub kilkunastoosobowych firmach – ponieważ tylko takie praktycznie istnieją w Polsce prowincjonalnej. W firmach takich nie działają związki zawodowe, nie ma regulaminów pracy, nie wolno chorować, domagać się należnych świadczeń socjalnych, ubrań roboczych, nie przestrzega się 42-godzinnego tygodnia pracy, prawa do wolnych dni od pracy i płacy za godziny nadliczbowe itp. (...) Pracodawca ma wiele sposobów na pozbycie się niechcianego pracownika bez łamania kodeksu pracy (...). Nie znam w moim mieście ludzi, którzy pracują w prywatnej małej firmie i zarabiają tyle, ile jest określone w umowie o pracę. W umowie o pracę pensja jest określona na poziomie minimalnej płacy, aby zmniejszyć składki na ZUS, podatek itp. Reszta wypłaty wypłacana jest z tzw. lewej kasy lub, jak kto woli, „pod stołem”. Skutkiem tego jest zmniejszenie wypłacanych zasiłków chorobowych (strach zachorować), świadczeń urlopowych, odpraw, zmniejszenie przyszłych emerytur itd. Teraz, gdy mój szef chce się mnie pozbyć, nawet z tego powodu, że się krzywo na niego spojrzę lub nie będę chciał umyć jego luksusowego samochodu, to wypłaca mi ok. 600 zł pensji (taka pensja jest ustalona w umowie o pracę) i jestem zmuszony sam się zwolnić, ponieważ nie jestem w stanie utrzymać rodziny za takie pieniądze. (...)
Bezsensowne jest też zmniejszanie przez Sejm tygodnia pracy do 40 godzin tygodniowo, ponieważ w takim mieście jak Pułtusk nikogo nie interesuje, ile godzin się pracuje. Lepiej pracować 50 godzin tygodniowo niż wcale.