Zaiste, trudno uniknąć huśtawki nastrojów przy lekturze doniesień z Brukseli. Kilka dni temu ministrowie spraw zagranicznych państw Unii Europejskiej, oceniając stan rokowań o członkostwo, nie wymienili Polski wśród prymusów negocjacyjnych. Uruchomiło to w naszych niektórych dziennikach i w telewizji całą lawinę spekulacji; królował oczywiście pogląd, że w biegu do Unii nie dostaniemy ani medalu, ani nawet punktowanego miejsca.
Zamiast ferować nerwowe i pospieszne wyroki, warto trzymać się faktów. Polska zakończyła w marcu rokowania w dwóch kluczowych obszarach. W kilku innych – polityce społecznej, podatkach, ochronie środowiska, energii – dzięki aktywnej postawie naszych negocjatorów umacnia się szansa na rychły i racjonalny kompromis, odpowiadający interesom Polski. Nie zmalało szybkie tempo dostosowań naszego prawa i administracji do wymogów członkostwa. Gospodarka polska zmaga się z wieloma trudnościami, ale w gronie krajów kandydackich utrzymujemy cały czas mocną pozycję konkurencyjną, wyeksponowaną w niedawnych ocenach Komisji Europejskiej.
Trzymajmy zatem nerwy na wodzy. Mocne nerwy potrzebne nam będą przecież już w nadchodzących miesiącach, gdy podejmiemy najtrudniejsze problemy negocjacyjne. W tych rokowaniach nie ma darmowych prezentów. Musimy się spodziewać silniejszego nacisku ze strony Unii, a jednym z oczywistych instrumentów będzie stymulowanie swego rodzaju wyścigu między kandydatami.
W tej wielkiej grze nie wolno ani na chwilę stracić z oczu głównego celu, jakim pozostaje osiągnięcie optymalnego dla Polski wyniku w rozsądnym czasie. Optymalny wynik to wejście do Unii w pierwszej fali rozszerzenia, ale tylko na warunkach umożliwiających lepsze wykorzystanie tak zwanych komparatywnych przewag naszej gospodarki – czyli w tych dziedzinach, w których mamy największe szanse teraz i na przyszłość – oraz wyzwolenie dodatkowych czynników wzrostu gospodarczego.