Temat podatków często przewija się w rozmowach na pokładach statków obcych bander z Polakami na pokładzie (POLITYKA 5). Doniesienia poczty pantoflowej, że gdzieś kogoś dopadł fiskus na tysiące czy dziesiątki tysięcy złotych, jeży włosy, bo większość z nas zarabia tylko na życie i mało kto ma jakieś znaczące oszczędności.
W przypadku „ataku” Urzędu Skarbowego nie będzie czym uregulować płatności za pięć lat do tyłu z odsetkami i karami, złote czasy pływania (nawet pod obcymi banderami) minęły bezpowrotnie. Jak wspomina w artykule p. Socha, o pracę coraz trudniej, a i to tylko dla oficerów. Czterdziestokilkuletni nawigator czy mechanik z 20-letnim stażem na morzu nie znajdzie żadnej pracy na lądzie, więc jedzie tam, gdzie go jeszcze chcą i nie grymasi.
Rosjanie czy Chińczycy czyhający na nasze miejsca to jedna strona medalu, druga to setki absolwentów polskich szkół morskich zasilających corocznie szeregi chętnych do pracy na morzu. (...) Jak wiadomo polska flota jest w takim stanie, że na pewno nie przyjmie nawet jednego absolwenta, a co dopiero stu. Wszyscy zasilają więc armatorów niemieckich, norweskich, duńskich, greckich itd., którzy bez żadnych nakładów zyskują wysoko kwalifikowanych pracowników. (...)
Jestem za tym, żeby płacić podatki. Jedynym marzeniem jest tylko to, żeby polowanie na marynarzy nie zaczęło się np. od jutra i dotyczyło pięciu lat wstecz. Niechby fachowcy od podatków jasno określili warunki oraz termin, od którego nasze opodatkowanie ma obowiązywać (np.1.01.2002), a marynarze skalkulowaliby, czy pływanie miałoby jeszcze finansowy sens, czy też wybrać zasiłek i rozglądać się za czymś innym. Zastosowanie istniejących stóp procentowych spowodowałoby redukcję marynarskich saksów o jakieś 80 proc.