Archiwum Polityki

Powrót do peletonu

[warto mieć w biblioteczce]

Jerzy Kronhold: Wiek brązu. Wydawnictwo A5. Kraków 2000, s. 95

Kiedy czytam wiersz „Płomienie, błyskawice, dzwony./Czytałem Marcina Lutra słynne tezy, przybite do drzwi kościoła w Wittenberdze” albo „Jestem dzieckiem westfalskiej pilności, mój głos rozpoznają okoliczne zbory w Goleszowie i Ligotce Kameralnej”, reaguję intensywnie i w końcu trudno byłoby inaczej. Ale też intensywna reakcja czytelnicza na wiersze Jerzego Kronholda to nie jest reakcja na realia, na mniej lub bardziej zatajone znaki mitycznej krainy – ziemi lutersko-cieszyńskiej. Autor zresztą oszczędnie i dyskretnie takimi znakami operuje, w ogóle dyskrecja i powściągliwość to są jedne z pierwszych poetyckich zasad tej ważnej książki.

„Wiek brązu” niezbicie dowodzi, że autor sam jest winien swojej (minionej) peryferyjnej obecności w literaturze dzisiejszej. Tak jest – Kronhold był w cieniu swych pokoleniowych kolegów Barańczaka, Krynickiego, Zagajewskiego – był mianowicie w ich cieniu z tego powodu, że milczał, nie pisał, nie wydawał książek. Milczenie to było tak uporczywe, że przyznam, co do sprawy powrotu Kronholda miałem wątpliwości fundamentalne. Powroty w literaturze bywają rzadkie, powroty tak świetne nie zdarzają się wcale. Jakie duchy i siły wzmocniły poetę, że dał teraz tom bardzo mocny, tom, w którym krótkie epifamiczne wiersze mają siłę frapujących opowieści albo miłosnych wyznań? (Wiersz „Czyściłem twoje buty” to jest jeden z najpiękniejszych, bo najprawdziwszych – jak kto woli, może być na odwrót – wierszy miłosnych ostatnich lat). Jakie duchy wzmocniły Kronholda? Nie wiem. W każdym razie nie tylko duchy cieszyńsko-luterskie, choć jak powszechnie wiadomo są one ostatnio w mistrzowskiej formie.

Polityka 14.2001 (2292) z dnia 07.04.2001; Kultura; s. 50
Reklama