Francuskie wyrażenie au pair znaczy mniej więcej na równych prawach. Termin ten oznacza instytucję wypracowaną na Zachodzie i umasowioną przez Brytyjczyków. Może ona być wzorem transakcji, w której nikt nie traci, a wszyscy zyskują. Oczywiście w idealnych warunkach. Dziewczyny i młode kobiety, a ostatnio i młodzi mężczyźni przyjeżdżają z różnych krajów do zupełnie obcych rodzin, u których zatrzymują się na okres od kilku miesięcy do dwóch lat. Zobowiązani są teoretycznie do lekkich prac domowych, najczęściej opieki nad dziećmi, prasowania czy wyprowadzania psa. Nie więcej niż 5–6 godzin dziennie, pięć razy w tygodniu, plus jeden lub dwa wieczory zadań dodatkowych. W zamian dostają niewielkie tygodniowe kieszonkowe, własny pokój, często z telewizorem i wygodami, jedzenie. Niektóre au pair dostają do dyspozycji samochód. Bywa że goszczące je rodziny opłacają im kursy językowe, które są nieodłączną częścią pobytu au pair w danym kraju. Wszystko zależy od wstępnych uzgodnień między stronami.
Au pair nie ma być służącą, ale przybranym członkiem rodziny, co ma wielkie znaczenie w opiece nad powierzonymi jej dziećmi. Uzyskuje bezpieczne schronienie z obietnicą rodzinnej atmosfery, darmowe utrzymanie i niezwykle tanią możliwość zwiedzenia obcego kraju, poznania od podszewki jego kultury i nauczenia się obcego języka. Nic dziwnego, że przemysł au pair stał się zjawiskiem globalnym. Dla młodych ludzi z ubogich krajów jest to często jedyny sposób poznania świata i zdobycia umiejętności językowych bez ryzyka łamania prawa o zatrudnieniu.
Stosunkowo liczna brytyjska Polonia, a także mnożące się w Polsce agencje pośredniczące w wysyłaniu au pair za granicę od wielu lat zabiegają u Brytyjczyków o dopuszczenie Polski do tego programu.