Pierwszy raz o Teresie Kamińskiej można było szerzej usłyszeć, gdy za rządów koalicji SLD-PSL była rzecznikiem głodujących pracowników służby zdrowia. Sama też wtedy głodowała przez kilka dni. Cztery lata później, już jako minister-koordynator reform społecznych, firmowała cztery reformy rządu Jerzego Buzka.
Ale naprawdę głośno zrobiło się o niej rok temu i to w atmosferze skandalu polityczno-towarzyskiego. Do dymisji podał się wówczas Kazimierz Marcinkiewicz, ZChN-owski szef doradców premiera. Tajemnicą poliszynela było, że odszedł, gdy nabrał przekonania, iż w istocie jego funkcja nie ma większego znaczenia. Owszem, może doradzać premierowi, ale ten tak naprawdę liczy się tylko z głosem Teresy Kamińskiej, formalnie wówczas pełniącej funkcje prezesa Urzędu Nadzoru Ubezpieczeń Zdrowotnych i doradcy premiera do spraw społecznych. Marcinkiewicz zapytany, czy za jego odejściem stała Kamińska, odparł, że „pani Kamińska jest atrakcyjną kobietą”. To krótkie sformułowanie wywołało burzę. W rozmowie z dziennikarzami „Rzeczpospolitej” pani minister powiedziała, że był to jeden z najbardziej przykrych momentów w jej życiu.
Dzisiaj Kazimierz Marcinkiewicz tłumaczy, że – przynajmniej częściowo – padł ofiarą grubego nieporozumienia: – To normalne w polityce, że jeśli chcę uciec od odpowiedzi, na pytanie: jaki jest Kowalski?, mówię: sympatyczny. Dziennikarz pytał, czy Teresa Kamińska jest powodem mojego odejścia. Owszem, była, ale nie chciałem tego zaraz po dymisji ogłaszać. Więc powiedziałem, co powiedziałem. Traktowałem to jako klasyczny unik. Nie wiedziałem, że wśród dziennikarzy już od jakiegoś czasu huczy od plotek i że potraktują moją odpowiedź jako potwierdzenie swych przypuszczeń.