Archiwum Polityki

Szampan na wulkanie

Większość ludzi do lepszej pracy najskuteczniej zachęcają pieniądze. Tracą one jednak znacznie na atrakcyjności w przypadku osób, które pracują już tak intensywnie, że nie mają ich kiedy wydać. Zachodni świat drapieżnej konkurencji, usiłujący wycisnąć z nich jeszcze więcej, wymyślił incentive travels, czyli podróże motywacyjne. Teraz robią one furorę również u nas. Niestety, często w wersji zwulgaryzowanej, niewiele mającej wspólnego z pierwowzorem.

Z pewnością nie odpowiada tej nazwie zbiorowa wycieczka na Seszele, którą pracodawca umieści w kosztach jako szkolenie dla wybranych członków załogi, aby w ten sposób uciec od podatku i wysokich składek na ZUS. Nie będzie to też safari w Kenii, na które koncern farmaceutyczny zaprosi wpływowych lekarzy. Czym więc podróż motywacyjna być powinna?

– Zadymą, której nie zapomni się do końca życia – uważa Robert Grzybowski, szef Discovery Travel, które specjalizuje się w tego typu przedsięwzięciach. Końcowym efektem tej zadymy jest oczywiście wzrost zysków firmy, po drodze trzeba jednak spełnić wiele warunków. Dlatego organizacją takich imprez powinni zajmować się profesjonaliści, nie zaś biura podróży, które nawet nie wiedzą, jaka jest definicja incentive travel i że istnieje w tej kwestii bogata literatura naukowa, niestety nie w Polsce.

Firma, zanim zdecyduje się motywować pracowników, musi dokładnie sformułować cele, które chce osiągnąć. Dla towarzystwa ubezpieczeniowego będzie to np. wzrost sprzedaży polis, dla koncernu spożywczego – zwiększenie obrotów i pozbycie się zapasów, dla mediów – pozyskanie przychylności reklamodawców. Dopiero teraz możliwa staje się odpowiedź na pytanie – kogo należy motywować.

Commercial Union, podobnie jak jego konkurenci, wyłania w ten sposób najlepszych agentów. Producenci towarów rynkowych zapraszają hurtowników i supermarkety. Media – pracowników agencji reklamowych, koncerny farmaceutyczne – właścicieli aptek.

Na miarę

Najpóźniej teraz powinni wkroczyć fachowcy, aby przygotować coś niepowtarzalnego, produkt szyty na indywidualną miarę tego właśnie klienta. – To nie może być coś, co można kupić – twierdzi Magdalena Białek, przedstawicielka Club Med.

Polityka 33.2000 (2258) z dnia 12.08.2000; Gospodarka; s. 59
Reklama