Scenariusze są trzy, a można je było przewidzieć już w momencie ogłoszenia oficjalnych wyników wyborów: koalicja z PSL, rząd mniejszościowy, przyspieszone wybory. Po tygodniu spekulacji i rozmów najbardziej prawdopodobną staje się koalicja z PSL. Sojusz psychicznie się wydaje do niej coraz bardziej przygotowany, co nie jest bez znaczenia. Trudno wymazać z pamięci doświadczenia z lat 1993–97, łącznie z pomysłem odwoływania premiera własnego rządu, co przytrafiło się przecież Włodzimierzowi Cimoszewiczowi, a czego nie zrobiła nawet AWS. Nie bez znaczenia jest tu fakt, że w tę stronę tradycyjnie już ciągnie Unia Pracy, która zdołała wprowadzić do Sejmu tylu posłów, że może utworzyć samodzielny klub. Taka możliwość była wprawdzie zapisana w umowie koalicyjnej obu ugrupowań, ale nie było jasne, ilu posłów Unia Pracy do Sejmu wprowadzi. Wprowadziła stosunkowo dużo, może nawet więcej niżby SLD oczekiwał. Samodzielny klub, mocno lewicowy, skupiający zwolenników państwa wybitnie socjalistycznego to jednak dodatkowa komplikacja, nawet jeżeli w czasie kampanii współpraca wyglądała na zgodną.
Koalicję z PSL może jednak utrudnić sytuacja wewnętrzna u ludowców. Nie jest tajemnicą, że Jarosław Kalinowski ma silną wewnętrzną opozycję. Nie na darmo Zdzisław Podkański tworzy owe sejmiki chłopów polskich i skutecznie rozbudowuje swe wpływy na ścianie wschodniej, tradycyjnym bastionie ludowców. Wiadomo, że sprzyja mu Waldemar Pawlak i wiadomo, że nurt kontestujący Kalinowskiego, zdecydowanie bardziej radykalny, bliski ideologii narodowo-katolickiej, wprowadził pewną grupę posłów do Sejmu i ma wzięcie w terenie. Pozycja Kalinowskiego w PSL osłabła ponadto w sposób naturalny. W wyborach prezydenckich uzyskał bardzo średni wynik, teraz znów dużo poniżej oczekiwań i na dodatek dał się wyprzedzić Samoobronie.