Całkiem było wesoło podczas kampanii wyborczej. Człowiek oczu wręcz oderwać nie mógł od szpalt gazet i ekranu telewizora.
Jeden z kandydatów oświadczył, że Bronisław Geremek w nieudolności swojej przegapił moment chaosu w rozpadającym się Związku Radzieckim zaprzepaszczając szansę odzyskania obwodu kaliningradzkiego. „Odzyskania” – tak się właśnie wyraził kandydat i miał oczywiście rację, gdyż Księstwo Pruskie z Królewcem było w latach 1525–1657 państwem lennym pod zwierzchnictwem Polski. Kandydata zawiodła jednak wyobraźnia, a już na pewno dbałość o nasz narodowy interes. Lennem polskim była też (i to znacznie dłużej) Kurlandia. Mniejsza tam o jakąś Mitawę czy Lipawę. Aliści w 1651 (mija akurat okrągło 350 lat) książę kurlandzki Jakub Kettler wszedł w posiadanie – najprawdziwsza to prawda – sporego kawałka wybrzeża wschodnioafrykańskiego w dzisiejszym Mozambiku, a przede wszystkim wyspy Tobago na Morzu Karaibskim, które to włości automatycznie stawały się lennem Jana Kazimierza. Przyznam szczerze, że wolę Tobago od Kaliningradu. Morze tam ciepłe w przeciwieństwie do Bałtyku, średnia temperatura roczna +26 st. C, PKB na głowę mieszkańca wyższy niż w Rzeczypospolitej, turystyka kwitnąca, fascynująca fauna z mrówkojadami, leniwcami, uroczymi kapucynkami i pojętnymi delfinami. Żyć nie umierać.
Inny kandydat (to już nie siedemnasty wiek, ale pełne średniowiecze) postulował ściąganie haraczu za przekroczenie granic ukochanej naszej (nie bezcennej, bo wyszacowanej na dwadzieścia złotych) ojczyzny. Znów racja bezsporna. Trzeba jakoś załatać tę nieszczęsną dziurę budżetową i dać mocnego pstryczka w nos takim co łażą parę razy dziennie do Görlitz po piwo.