Dziennikarze tygodnika „Nowe państwo” próbując kilkanaście miesięcy temu opisać Krzysztofa Janika i poszukując w jego osobie sprzeczności pisali tak: „Regularnie słucha Radia Maryja oraz czytuje »Głos« Antoniego Macierewicza, ale sam pisywał do »Nie«. Zapewnia, że gardzi aparatczykami, choć przepracował w aparacie młodzieżowym i partyjnym kilkanaście lat. Był szefem kółka ministranckiego, teraz do kościoła nie zagląda. Reklamowany jako świetny kompan lubi czystą i śledzie. Świetnie gra w bridża, nałogowo układa pasjanse”.
Przyjaciele i polityczni przeciwnicy (wrogów Janik zdaje się nie mieć) mogą tę listę niby sprzeczności uzupełniać. Stanisław Zając, dziś wicemarszałek Sejmu, dawniej kolega ze studiów, zauważa, że to polityk bardzo pewny siebie i swojej pozycji, ale nie pchał się nigdy na pierwsze strony gazet. Janusz Zemke z SLD sądzi, że Janik nie ma temperamentu sekretarza generalnego i do pełnienia tej funkcji musi się przełamywać wewnętrznie, gdyż jego siłą jest umiejętność perswazji, a nie wymuszanie dyscypliny, w efekcie jest zbyt miękki wobec ludzi. Zbigniew Siemiątkowski, też z SLD, wprost przeciwnie, uważa, że to funkcja dla niego wymarzona, bowiem jest organizatorem znakomitym. Leszek Miller zapewne chciałby podeprzeć w oczach gości tę opinię o Janiku jako o organizatorze znakomitym, namawiając go do uporządkowania gabinetu przy ul. Rozbrat, który jest magazynem akcesoriów po kilku wcześniejszych kampaniach i partyjno-towarzyskich wizytach, podczas których sekretarzowi generalnemu wręcza się proporczyki i inne gadżety. W każdym razie wejść do gabinetu można, przysiąść też, rozgościć się w stertach papierów i pudeł już trudno.