Anegdota, w której student przynosi na zajęcia z teorii komunikacji rozkład jazdy, ma już długą brodę. Teoria komunikacji jest dziś rozbudowaną dziedziną wiedzy, a jednym z pytań, które stawia, jest kwestia, ile procent naszego porozumiewania się stanowi język, a ile komunikaty niewerbalne. Teza, że te ostatnie to aż 93 proc., wydaje się nieco przesadzona. Inne teorie mówią o 70, 65 lub 60 proc. Ale nawet gdyby uznać, że te szacunki mają tyle samo sensu co liczenie aniołów na końcu szpilki, prymat sygnałów wizualnych w porozumiewaniu się nie ulega wątpliwości. Podczas naszych rozmów pod warstwą tego co słyszalne rozgrywa się druga, czasem dramatyczna, konwersacja. Mowa ciała to rodzaj precyzyjnego kodu, którego nie potrafimy może opisać, ale który rozumiemy i którym wszyscy umiemy się posługiwać.
Uśmiech wicemiss
Gdy język mówi jedno, a ciało drugie, zwykliśmy ufać ciału. Wyjątkiem są dzieci, które traktują przekaz werbalny dosłownie, dopóki nie nauczą się, że słowa mogą kłamać. Mimika i gesty także oszukują, ale zbyt długo nie da się ich utrzymywać pod kontrolą. Nawet aktor kiedyś przestaje grać.
Za najbardziej wiarygodne uchodzą źrenice i stopy. Źrenice – ponieważ zupełnie nad nimi nie panujemy. Rozszerzają się, gdy widzimy coś atrakcyjnego. Korzystają z tego m.in. zakochani (patrząc sobie w oczy sprawdzają zaangażowanie partnera) i chińscy jubilerzy (śledząc zainteresowanie klientów oferowanymi kolejno precjozami). Jeśli zaś chodzi o stopy – są uczciwe, bo zwykle zostawiamy je same sobie. Gdy więc skupionej twarzy słuchacza towarzyszy postukiwanie stopą o podłogę, to znaczy, że najchętniej by już wyszedł. Gdy zaś noga założona na nogę zaczyna „kopać powietrze”, to znak, że znudzenie przeradza się w agresję.
Sygnały wysyłane przez nasze ciało mogą sobie przeczyć.