– Chodziło nam o gremialny powrót do źródeł – mówi Andrzej Gąsienica-Makowski, zakopiański starosta i prezes Związku Podhalan, organizatora zjazdu. – O to, by ogień góralskości znów buchał nam wszystkim z wielką siłą.
Czym jednak jest dziś „góralskość”? – To charakter. Krewki i niezniszczalny – twierdzi z przekonaniem kronikarz podhalańskich rodów Józef Krzeptowski-Jasinek.
– To przyroda – uważa Wojciech Gąsienica- Byrcyn, dyrektor Tatrzańskiego Parku Narodowego. – To ona stwarza i określa górala.
– To własność i wierność – dodaje Gąsienica-Makowski. – I wolność. Po naszemu śleboda.
Własność
Najważniejsza była zawsze na Podhalu własność rodowa. Podhalańscy sołtysi otrzymywali ziemię przez nadania królewskie. Najstarsze takie nadania datuje się na czasy Kazimierza Wielkiego. Z czasem sołtysie rody urosły w siłę. W XVI wieku nie było już w polskich Tatrach ani jednej polany bez właściciela. W tym samym czasie w dokumentach królewskich pojawiły się dwa nazwiska: Gąsienica i Bachleda. Nazwiska dwóch najpotężniejszych na Podhalu rodów. Rodziła się góralska arystokracja.
Być może właśnie to silne poczucie własności i odrębności wykorzystali w czasie II wojny faszyści, by namówić podhalańskich górali do współpracy. Narodziła się prohitlerowska efemeryda: goralenvolk, odrębna, niepolska społeczność, na specjalnych prawach. Goralenvolk to temat, którego górale starają się unikać. Józef Krzeptowski-Jasinek: – Nie ma o czym mówić. Większość ludzi kolaborujących z Niemcami robiła to w przekonaniu, że jest to jedyny sposób na przetrwanie narodu i szansa na pomoc tym, na których wydawano wyroki śmierci.