W USA do kina niezależnego zalicza się niemal wszystko, co powstaje poza Hollywood, z wyjątkiem filmów pornograficznych. Ma ono kilka kręgów środowiskowych oraz własne, coraz bardziej liczące się festiwale. Najbardziej prestiżowy Sundance wsławił się odkryciem braci Cohenów, Stevena Soderbergha, Kevina Smitha i Todda Solondza. Drugi pod względem rangi jest Slamdance, który zadebiutował 6 lat temu jako przegląd utworów odrzuconych przez jury Sundance.
Niezależny jest niemal każdy, kto chwyta za kamerę, nie mając dostępu do „kasy” z wielkich i mniejszych studiów lub nie chcąc z niej korzystać. Obok Davida Lyncha i braci Cohenów mianem tym określają się więc również autorzy etiud studenckich i kiczowatych parodii horrorów z wytwórni TROMA. Wielu niezależnych rekrutuje się spośród studentów wydziałów filmowych i pracowników przemysłu filmowego. Ci ostatni mogą kręcić filmy stosunkowo tanim kosztem dzięki handlowi wymiennemu – oferując własne usługi w zamian za pomoc innych fachmanów. Ale na koszty produkcji idą w pierwszym rzędzie prywatne oszczędności i pożyczki.
Koszty techniki produkcyjnej, które odstraszały dotąd wielu potencjalnych filmowców, zaczynają się ostatnio szybko obniżać dzięki cyfrowym kamerom wideo (DVD), pozwalającym na kręcenie niemal w każdych warunkach i bez dużej ekipy. To sprawia, że kino niezależne przyciąga coraz więcej młodych ludzi. Redakcja miesięcznika niezależnych „MovieMaker” spodziewa się, że kamery te pozwolą dojść do głosu nowym talentom, co zaowocuje falą nowych oryginalnych dzieł. Nie wszyscy podzielają ten entuzjazm. Steven Soderbergh, laureat Sundance znany z obsypanego laurami „Seksu, kłamstw i taśm wideo”, stwierdził z przekąsem, że na liście pobożnych życzeń nasto- i dziestolatków nakręcenie filmu niemal zrównało się z karierą rockową.