Polska będzie gościem honorowym 52 Międzynarodowych Targów Książki we Frankfurcie, które rozpoczną się 18 października. Zmiany personalne, awantury o program i pieniądze – to wszystko sprawiło, że niektórzy zaczęli nawet mówić z pewną przesadą o zbliżającym się „skandalu 2000” i „nieuchronnym blamażu”. Jest pan czwartym pełnomocnikiem ministra, powołanym na pół roku przed otwarciem tej wielkiej imprezy.
Poczucie wagi tegorocznych Targów we Frankfurcie mieli wszyscy, którzy się zajmowali ich przygotowaniami. Niestety nie przekładało się to na konkretne działania. Nie udało się uzyskać wystarczającej sumy pieniędzy. Budżet państwa przeznaczył na polską ekspozycję 10 mln zł. Żeby wszystko przebiegło zgodnie z planem – i tak już ograniczonym – brakuje około 2 mln. Nie uważam jednak, że to państwo miało dawać pieniądze z budżetu ani że należało silniej naciskać na rząd. Środki powinny pochodzić od sponsorów.
Których nie znaleziono…
Zawiodła organizacja. Ministerstwo Kultury i Dziedzictwa Narodowego nie jest właściwą instytucją do kierowania podobnym przedsięwzięciem. Jeśli państwo polskie decyduje się wziąć udział w czymś tak poważnym, jak bycie gościem honorowym na największych targach świata, to powinno znaleźć wyspecjalizowanego organizatora. Takiego, którego można obciążyć odpowiedzialnością za każdy szczegół.
A więc źródłem niepowodzeń jest to, że zabrakło wynajętej profesjonalnej ekipy?
Tak. To jedno z najpoważniejszych zaniedbań. Całe szczęście, że w końcu minister Kazimierz M. Ujazdowski zdecydował się wynająć Fundację Kultury. Wiele dało także to, że mogliśmy korzystać z pomocy Niemców, którzy są znakomitymi organizatorami. Czasami odnoszę wrażenie, że im przez cały czas bardziej zależało na udanej prezentacji Polski na Targach niż nam samym.