Szalony pomysł – zrobić wystawę ze zdjęć Bronisława Malinowskiego i Witkacego – sprawdził się w krakowskim Muzeum Narodowym genialnie. Wyszło jedno z najciekawszych wydarzeń sezonu wystawienniczego. „Bronio”, przyjaciel i niemal rówieśnik z dat urodzenia i śmierci Witkiewicza, wybrał się – już z opinią wielkiego talentu światowej antropologii – latem 1914 r. do Australii. Namówił na tę podróż Witkacego w nadziei, że pomoże mu jako fotograf i rysownik w dokumentacji badań terenowych, które Malinowski chciał prowadzić wśród plemion południowego Pacyfiku. Ale Witkiewicz nie pomógł „Broniowi”. Po wspólnej podróży morskiej – z przystankiem na Cejlonie – dotarli do Australii, gdzie razem odbyli tylko kilka krótkich wycieczek. Na wieść o wybuchu wojny Witkacy postanawia wracać, Malinowski zostaje; przyjaźń się kończy. Autorzy wystawy – Zbigniew Benedyktowicz, Stefan Okołowicz, Terence Wright, aranżacja plastyczna Tadeusz Smolicki – skomponowali fascynującą opowieść o narodzinach XX-wiecznego modernizmu. Malarz, pisarz, filozof Witkacy i tytan nowoczesnej etnografii Malinowski, obaj z zapyziałej Galicji, mówią coś, co łatwo zrozumiemy po ponad 80 latach od ich nieudanej wspólnej wyprawy na antypody. Że świat gwałtownie się kurczy, za to rozszerza w głąb, wywołując w nas – europejskich podpatrywaczach za fotoobiektywem – dojmujące poczucie zarazem fundamentalnej wspólnoty z rodziną człowieczą, jak i obcości i samotności w świecie bezliku ras, kultur, języków i wiar. Jak oswoić ten paranoiczny stan ducha? Sumienną rejestracją fotograficzną bezpiecznie zrytualizowanego świata, „dzikich” i budowaniem teorii kulturowych („Bronio”), anarchicznym eksperymentem artystycznym i egzystencjalnym (Witkacy), szukaniem oparcia w kobietach (obaj)?