Cała czwórka radnych głosujących przeciwko Kerteszowi należała do znanej z antysemickich wystąpień Węgierskiej Partii Sprawiedliwości i Życia. Wiosną 2002 r. partia ta poniosła w wyborach parlamentarnych sromotną klęskę i nie uzyskała ani jednego mandatu, ale już jesienią w wyborach samorządowych w wielu miastach, w tym również w Budapeszcie, utrzymała swoje pozycje. Kertesz nie przejął się zbytnio głosami sprzeciwu, przyjechał specjalnie z Berlina – gdzie ostatnio stale przebywa – i z rąk burmistrza Gabora Demszkyego przyjął dyplom. – Byłem i jestem węgierskim pisarzem, w Budapeszcie się urodziłem, czuję się budapeszteńczykiem i jestem zaszczycony honorowym obywatelstwem – powiedział. Te słowa miały istotny sens po tym wszystkim, co rozpętało się na Węgrzech po przyznaniu Kerteszowi nagrody.
Zaskoczeni
Węgrzy od dziesiątków lat marzyli o Noblu dla swojej literatury, mieli też wielu pretendentów, ale mało kto spodziewał się, że właśnie Imre Kertesz zostanie laureatem. Jego twórczość nie była popularna, a tłumaczony na 14 języków „Los utracony” doczekał się na Węgrzech w ciągu ćwierć wieku zaledwie dwóch wydań i w chwili ogłoszenia werdyktu powieści tej nie było w księgarniach. Z miejsca też podniosły się głosy pomniejszające wartość prozy Kertesza.
Prezes Węgierskiego Związku Pisarzy, znakomity poeta Marton Kalasz, uważa, że decyzja o przyznaniu Nagrody Nobla Kerteszowi podzieliła węgierską literaturę i czytelników: – Zawsze mieliśmy kilku pisarzy znacząco reprezentowanych w międzynarodowym obiegu i dzięki dobrym przekładom stale obecnych na niemieckim i francuskim rynku księgarskim. Ostatnio dotyczyło to nie tylko Imre Kertesza, ale również Gyorgya Konrada, Petera Esterhazyego czy też Petera Nadasa, w dodatku bardzo popularnych w kraju.