Okres przedświąteczny to czas intensywnych zakupów, więc również i w branży muzycznej panuje duże ożywienie. Co roku późną jesienią na rynku pojawia się sporo płyt o kolędowo-zimowym charakterze. Jedni artyści próbują tworzyć nową okołoświąteczną klasykę, inni sięgają po sprawdzone przez lata utwory. Diana Krall postanowiła zastosować tę drugą metodę. Jej płyta „Christmas Songs” przynosi bardzo przewidywalny zestaw utworów. Mamy tu i „Jingle Bells”, i „Let It Snow”, i nawet milion czterysta pięćdziesiątą ósmą wersję „White Christmas”. Krall jest grzeczną dziewczynką, więc nie oczekujmy tu żadnych szaleństw. Ale w tym przypadku w ogóle, ale to w ogóle, nie narzekam. Ten zrelaksowany i, powiedziałbym, leniwie kołyszący charakter płyty, a także hipnotyczny głos i niesłychana muzykalność Diany każą mi wyobrazić sobie bajkowy, świąteczny, zimowy pejzaż w krainie spokoju, szczęścia i dobrych myśli. Przecież nie można bez przerwy ekscytować się urodą i czarem polskich parlamentarzystów.
Diana Krall, Christmas Songs, Verve 2005