O miejsce na międzynarodowym rynku polskie firmy walczą z coraz większym powodzeniem. Już więcej niż co trzecią złotówkę zarabiamy na eksporcie. Z kraju, któremu wypada pomagać w trudnym okresie transformacji, staliśmy się konkurentem zagrażającym interesom innych. Odbieramy im zyski i miejsca pracy. W ostrej grze, jaką jest międzynarodowy handel, będą więc nas nieraz faulować, ale podniosą larum, gdy my to zrobimy.
Bruksela wprawdzie solidarnie stanęła w obronie naszych interesów i zażądała od Rosji wyjaśnień w sprawie zakazu importu polskiej żywności, ale dano nam do zrozumienia, że podkładać się nie możemy. Wszyscy będą nam patrzeć na ręce. Do tej pory unijne standardy były takie, że na granicach starannie przyglądano się raczej żywności, która wjeżdżała na rynek Wspólnoty niż odwrotnie. Teraz Krzysztof Jażdżewski, główny lekarz weterynarii, zajmuje się szkoleniem polskich i litewskich celników, żeby nauczyć ich odróżniać oryginalne polskie świadectwo weterynaryjne od podrobionego.
Jednej firmie cofnięto uprawnienia eksportowe. Głośno zaczyna się mówić o rzeczach, które do tej pory były tajemnicą poliszynela, np. że rosyjscy celnicy za łapówkę przymykają oko na granicy, co kusi nieuczciwych handlowców. – Fałszywe świadectwa weterynaryjne, które stały się oficjalnym powodem zakazu, nie zostały wykryte na granicy rosyjskiej, ale dopiero w Moskwie – przyznaje Jażdżewski. Chociaż więc fałszerstw kilku świadectw dopuścili się pośrednicy (a nie firmy mięsne), to główny lekarz na nowe druki świadectw zwraca uwagę wszystkich weterynarzy. To oni będą wsparciem dla naszych celników. Naczelna zasada ma być taka, żeby się nie podkładać. I zrobić wszystko, żeby jeszcze przed świętami handel wrócił do normy.
Pierwszą ofiarą rosyjskich restrykcji padają rolnicy.